Cześć! W dzisiejszym odcinku chciałbym się wam czymś pochwalić. Jako zagorzały fan 8-bitowej rozgrywki często lubię sięgać po tytuły na kultowego Pegazusa, jednakże w trakcie największej zajawki tą konsolą nie przeszedłem chyba żadnej gry, którą miałem w swoich zbiorach. Sprawę próbuję zmieniać teraz, gdy za pośrednictwem emulatorów udaje mi się ograć co raz jakiś tytuł, lecz ostatnio postanowiłem sobie, że w moje ostatnie ferie zimowe w życiu przejdę po raz pierwszy The Legend of Zelda, czyli grę która okraszona jest takim kultem w USA i Japonii, że ja cie kręcę. Nie da się znaleźć chyba zestawienia najlepszych gier na NESa, gdzie tytuł Shigeru Miyamoto nie był wymieniany. Sam nigdy nie miałem w rękach kartridża z tą grą, bo prawdopodobnie nigdy nie była dostępna u rodzinnych dystrybutorów, bo oryginalny nośnik zawierał po raz pierwszy bateryjkę, która utrzymywała nasze postępy w grze przy życiu. Nie sądzę także, że przeszedłbym ją wtedy, nie znałem angielskiego, a gra jest z tego typu, że trzeba dużo szukać, dlatego do ogrywania tej gry przysiadłem z poradnikiem prowadzącym do najważniejszych znajdziek i innych potrzebnych przedmiotów. I mimo powszechnego i osobistego gardzenia taką formą zabawy bawiłem się całkiem dobrze i na własnej skórze odczułem, dlatego gra jest jedną z najlepszych na NESa.
Fabuła w grze przedstawiona jest na samym początku za pomocą tekstowego wprowadzenia napisanego średnio-zaawansowaną angielszczyzną: „Książę Ciemności Ganon kradnie potężny przedmiot zwany Triforcem Mocy. Księżniczka Zelda dzieli Triforce Mądrości na osiem części i chowa go przed Ganonem, który następnie ją porywa. Zadaniem tego zielonego skurczybyka – Linka (tak, to nie Zelda) polega na odnalezieniu wszystkich części artefaktu i wyzwolenie księżniczki spod rąk antagonisty.” Trzeba przyznać, że zaczyna się całkiem nieźle i można bez przeszkód przytoczyć tutaj różne legendy średniowieczne, jak na przykład ta o Królu Arturze. Dodajmy przede wszystkim to, że gra wyszła w 1986, gdzie gry fabularne na konsolach były niezwykłą rzadkością z powodu małej pojemności kartridża, więc królowały zwykle proste zręcznościówki o niewymagających mechanikach. Pierwsze Final Fantasy zostało wydane przez Square dopiero rok później. Grę zaczynamy wpisując swoje imię, a następnie pojawiamy się na mapie świata. Zupełnie sami, bezbronni, ani nawet bez pomysłu co mamy robić. Ale zaraz od razu widać, że w ścianie jest dziura, więc zapewne można wejść z nią w interakcję. Wchodzimy, a tam stary człowiek, który wypowiada legendarną już frazę: „It’s dangerous to go alone! Take this!” i wręcza nam prosty oręż. Jest to typowo japoński sposób nauki gry – wykorzystanie zerowych środków przekazu, bo ten fragment mówi nam na przykład, że możemy wchodzić do pomieszczeń i zbierać przedmioty, przedmiotów jest wiele, a naszym orężem będzie miecz. Jednak mimo wszystko gra jest sztandarowym przykładem tej gry, do której nie odważyłbym przysiąść bez poradnika, bo patrząc teraz po ukończeniu gry na wszystkie sekrety, które po drodze udało mi się odkryć nie sądzą, że wpadłbym kiedykolwiek na takie wykorzystanie.
Gameplay opracowany został jeszcze przy pracach na kultowych Super Mario Bros, otóż jak Link możemy poruszać się w czterech różnych kierunkach świata. A cały świat podzielony jest na wiele takich kwadratów na których rozsiane są różnego rodzaju bestie, jaskinie i znajdźki. Świat jest duży, a początkowo Link jest niezwykłym cieniasem, bo ma tylko trzy serduszka, czyli oznacza to sześć trafień i napis ‚Game Over’. Początkowo wydawać może się to dużo, lecz w wiru walki z dalszymi przeciwnikami te serduszka spadają strasznie szybko dlatego dobrym sposobem jest odnalezienie poukrywanych pojemników na serca na mapie świata do czego przydatne są bomby – jedne z największych dobrodziejstw Zeldy. Za ich pomocą można bez problemowo odkrywać nowe jaskinie, tworzyć skróty w lochach, czy używać w trakcie walki. Do ataku mieczem służy klawisz A, natomiast pod B możemy przypisać dowolny przedmiot z ekwipunku. Nasza tarcza, jeśli oczywiście jest odporna zablokuje każdy strzał pędzący w nas z przodu lub pod lekkim kątem z boku. Wszystko to, jeśli w czasie kontaktu z pociskiem nie atakujemy. Problemem tej gry jest strasznie nierówny poziom trudności, gdyż najciężej było mi zacząć, gdy zawsze padałem kilka ekranów dalej, bo denerwujące kreatury wytrzymywały więcej ciosów z naszego miecza, który z każdym kolejnym utraconym sercem traci. Przy wypełnionym pasku zdrowia nasz miecz możemy miotać otrzymując swego rodzaju broń dystansową, lecz gdy tylko stracimy połówkę serca bonus zanika, a my musimy podchodzić blisko do przeciwnika co łatwo pozbawi nas pozostałych serc.Potem, gdy zebrałem już kilka pojemników na serca było już o wiele prościej, bo mogłem popełnić więcej błędów i spokojnie myśleć o zwiększeniu swoich obrażeń dobywając lepszy miecz w ukrytej lokacji. Nasi przeciwnicy także nie rozwijają się z nami jak to ma miejsce w innych tego typu grach – oni pozostają przez całą grę tacy sami, a my po pewnym czasie niszczymy ich jednym przejechaniem miecza. Nasi wrogowie w swoich truchłach wypuszczają także różnego rodzaju znajdźki takie jak Rupię, czyli miejscową walutę, serce uzupełniające jedno serce naszego zdrowia, wróżki uzupełniające ich kilka, czy zegarek, który zamraża naszych przeciwników, a nas czyniąc nietykalnymi oraz wymienione wcześniej bomby. Zelda po początkowych krokach bardzo, ale to bardzo wciąga, dlatego polecam ogranie tej gry razem z poradnikiem.
Sama śmierć w grze nie jest niczym strasznym, bo po pokonaniu naszego bohatera odradzamy się w startowej lokacji, ale nie tracimy wszystkich przedmiotów, co nie zniechęca nas, a daje nadzieję, że będzie lepiej. Problemem może być natomiast, że mamy tylko 3 serduszka. a resztę napełnić musimy sami, co często będzie sprowadzało się do wyżynania niewinnych istot świata Hyrule, żeby tylko napełnić nasz pasek zdrowia. Z drugiej strony będziemy musieli to robić, by zarobić na niektóre potrzebne nam rzeczy, bo gra ma trochę dziwny system zbierania pieniędzy. Nasz portfel pomieścić może tylko 255 rupii, a z wrogów wypada maksymalnie 5, albo 1, albo wcale, co przy niektórych przedmiotach będzie sprowadzało się do odwiedzania tych samych lokacji i zbieraniu kasy jak serduszek. Dla przykładu niezbędna Magiczna Tarcza kosztuje 130 klejnotów, a można ją stracić w starciu z kreaturami, które mogą ją nam po prostu pożreć. I wyobraźcie sobie zdenerwowanie typowego gracza na taką ewentualność. Gra dodatkowo lubuje się w sekretach, bo niemal na każdym ekranie możemy wysadzić pewne pomieszczenie, przesunąć klocek, czy spalić krzak, żeby odblokować tajemne przejście. I medal z ziemniaka dla tego, kto jako pierwszy przeszedł Zeldę z pełnym dorobkiem przedmiotowym, gdyż w każdych lochach zawsze znajduje się nowy przedmiot, a inna pochowana jest w różnych przejściach w miejscach, o których nie miałbym pojęcia bez poradnika, a są konieczne, by osiągnąć postawiony przed Linkiem cel. Nasze zadanie polega będzie na odnajdywaniu lochów, które są bardziej labiryntami, pokonywanie bossów czających się tam i zbieranie kawałków artefaktu. Podczas podróży po tych miejscach znaleźć można kompas pokazujący nam miejsce położenia przedmiotu oraz mapę pokazującą.. całą architekturę budynku. Znalezienie 8 kawałków pozwoli nam wejście do ostatniego, dziewiątego lochu na którego końcu czai się Ganon, Pan Zniszczenia.. a nie przepraszam zagalopowałem się. Jego pokonanie umożliwi nam dostanie się do księżniczki i zakończenie przygody, lecz tutaj koniec przygody nie oznacza końca gry, bo jeśli nam jeszcze mało to możemy spróbować swoich sił w dużo trudniejszej przygodzie serwowanej nam po zakończeniu, lecz ja i tak jestem zadowolony z przejścia głównej części gry.
Moja przygoda z tym tytułem trwała około 7 godzin grania, które nie były tylko odkopaniem antycznego starocia, ale także pewnego rodzaju wglądem w pomysłowość ludzi na początku ery fabularnych gier na konsolę i uproszczeń, by gra zmieściła się na mały kartridżu. Sam nie czułem się jednak znużony graniem w tą pozycję mimo jej mechanik, które okazały się całkiem przyjemne. To jedna z wielu perełek na NESa i z dumą dopiszę sobie do osiągnięć przejście tej gry. Naprawdę polecam!
A ja chyba spróbuję tym razem swoich sił w pierwszym Final Fantasy. Stay tuned!