Kilka miesięcy temu w growym światku niemałe zamieszanie zrobiła gra Shadow Tactics: Blades of the Shogun, która trzeba przyznać była laurką dla fanów leciwych Commandosów czy Desperados tworzonych pod koniec ubiegłego stulecia i na początku obecnego. Spellbound oprócz świetnej przygody na dzikim zachodzie wypuściła także świetną grę o człowieku, „który zabiera bogatym i rozdaje biednym”, czyli Robin Hood: Legenda Sherwood nawiązująca do angielskich legend o tej postaci, który walczył u boku króla Ryszarda Lwie Serce w trzeciej krucjacie do Ziemi Świętej. Gra bierze najlepsze rozwiązania z wcześniejszego tworu studia i dodaje niego więcej rozwiązań czyniąc z niego grę po prostu wspaniałą i kultową. Osobiście nie było to moje pierwsze spotkanie z Robinem – pierwszy raz miało to miejsce na moim ukochanym Pegazusie około 13 lat temu dzięki świętej grze Super Robin Hood, którą posiadałem i często pogrywałem, lecz z racji jej wysokiego poziomu trudności nigdy nie udało mi się jej ukończyć.
Fabuła w grze jest niezwykle prosta – Robin z Locksley powraca po kilku latach do swojego rodzimego Lincoln przy czym wplątuje się w intrygę zawiązaną przeciwko Ryszardowi oraz staremu porządkowi. Głównemu bohaterowi odebrane są wszystkie ziemie po ojcu, który został zamordowany przez zdrajców narodu, a on sam musi zacząć ukrywać się w borach Sherwood wraz ze wcześniej znanym sobie przyjaciółmi, którym również nie podoba się nowa władza. Tam rozpoczyna się ich dobroduszna praca i próba pokrzyżowania Janowi planów.
Wszystko to sprowadza nas do rozgrywki, która jest typową skradanką, gdzie musimy planować każdy swój ruch umyślnie, bo na przykład pozostawione na ziemi ciało wroga może zainteresować żołnierzy szeryfa i przez to cały teren może być przeszukany, a my jeśli się nie ukryliśmy to zostaniemy odkryci. Na szczęście nie jesteśmy bezbronni w tym boju, gdyż każda z postaci występujących w grze ma swoją własną gammę ruchów, którymi można eliminować wrogów po cichu i bez żadnego hałasu, a następnie przenosić ich ciała w takie miejsca, by ich ciała nigdy nie zostały odkryte. Możemy także zwabiać żołnierzy za pomocą różnych przedmiotów, jak na przykład sakiewki z monetami, czy bukłaka z zimnym piwem, po wpływem pokusy stają się bardzo łatwymi celami. Do naszej dyspozycji w grze oddano 5 lokacji + 3 w borach Sherwood, które były największymi grodami Anglii w tamtych czasach. Na każdej z nich będziemy musieli wykonać odpowiednie cele związane głównie z fabułą gry, co może nam zająć trochę czasu, by zlikwidować wszystkich strażników z drogi, lecz przy powrocie nie będziemy mieli już z tym problemu. Po zakończonej misji wyświetla się okienko z naszymi statystykami – ile pieniędzy zebraliśmy, czy ilu nowych wojaków dołączyło do Wesołej Kompanii, z czym ci ostatni zależni są od wskaźnika uratowanych żyć, czyli ilu strażników pozostawiliśmy przy życiu – im wyższy ten wskaźnik, tym więcej ludzi będzie chciało się do nas przyłączyć. Z drugiej strony zabijanie przeciwników może skrócić poziom o dobrych kilka minut ALE. Poziomy też zachęcają do eksploracji, w której mogą nam pomóc porozrzucani po mapie żebracy, którzy za skromny dar pieniężny są skłonni powiedzieć wszystko, co wiedzą co może pomóc nam zdobyć dodatkowe pieniądze, odkryć część mapy skąpaną we wrogach, czy powiedzieć nam o artefaktach, które mają pomóc Janowi w objęciu tronu, lecz odebrane przez nas już raczej nie.
Fascynujący jest post-misjowy powrót do Sherwood, gdzie zastajemy obozowisko stworzone przez przyjaciela Robina w celu ukrycia się przed szeryfem i księciem Janem. Przebywający tam członkowie bractwa nie muszą stać bezczynnie, gdyż obóz jest bardzo podatny na interakcje, więc bezczynni ludzie mogą tutaj szkolić się w walce, łucznictwie, zbierać zioła, biesiadować i wiele innych, które odblokowują się wraz z popychaniem fabuły do przodu. Po ukończeniu misji będziemy mogli zobaczyć, co udało im się wytworzyć przez ten czas. Biednie za to wypadają misje poboczne, gdzie zwykle musimy obrabować konwój szeryfa lub poborcę podatkowego, bo zbieramy pieniądze na bardzo szlachetny cel. Jako że są oni na naszym podwórku to pobratymcy Robina przygotowali dal niego pewne ułatwienia w postaci wykopanych dołów, ustawionych siatek, czy własnej pomocy, której mogą użyczyć, gdy tylko on lub ktoś z jego paczki strzeli w kółko strzeleckie. Problem z nimi jest taki, że wieją one wtórnością i po kilku próbach sam wolałem wbiec w największą grupkę wrogów, ogłuszyć każdego, zabrać haracz i wrócić do Sherwood.
Świetny klimat buduje również polski dubbing, który wgrałem na własną zachciankę i sentyment. I trzeba przyznać, że jest on jak najbardziej legendarny i pewnie stoi na równi z tym do serii Gothic. Przy niektórych tekstach Kompanii nie można się nie zaśmiać, a „Chodź, pomacam Cię moim cepikiem.” musiało mnie kiedyś doprowadzać do płaczu. Po zagraniu w grę z tym dubbingiem nie potrafiłbym już odpalić tej gry w jej wersji angielskiej.
Osobiście wolę Robin Hooda od Desperados z jednego powodu – ta druga była niezwykle trudna do ukończenia nawet na najłatwiejszym poziomie trudności – gdy zostaliśmy odkryci to od razu dostawaliśmy serię z rewolweru od naszych oprawców, a wrogów na mapie było za dużo, by ich wszystkich ogarnąć. Sam przeszedłem w niej tylko 3 poziomy męcząc się strasznie przy tym drugim. Robin Hood nie ma takiego problemu pewnie głównie dlatego że dzieje się normalnie około 700 lat przed czasami opisywanymi w Desperados. Rewolwerowców tutaj nie ma. Nawet łucznicy i kusznicy nie sprawiają takiego problemu, gdyż na najniższym stopniu trudności po pewnym czasie od potyczki nasze zdrowie jest automatycznie uzupełnianie. W tej drugiej również po naszym zabiciu misja automatycznie kończyła się porażką, lecz w Robinie zastąpiono to w postaci możliwości pobudzenia naszych kompanów do działania po daniu im czterolistnej koniczyny, które dostajemy zwykle za dobre uczynki okazane mieszkańcom miast i misjom pobocznym.
Problemem gry jest natomiast jej niska kompatybilność z nowym sprzętem – grałem w wersję na Steam, która załączyła mi ją z liczbą klatek na poziomie około 10. Dopiero po godzinie i użyciu pewnego programu udało mi się zmusić ją do działania, niestety nie w trybie szerokiego ekranu i z błędami graficznymi podczas przesuwania myszki po ekranie. Drugi problem gry to przestarzała już grafika, lecz tutaj nie ma co się dziwić, bo według mnie dobra strategia zwyczajnie jej nie potrzebuje, lecz gdy przybliżymy kółkiem od myszki najbliżej planszy to będziemy mogli nawet policzyć kilka pikseli, lecz jeśli jesteście tacy jak ja to nie sprawi wam to żadnego problemu.
Robin Hood: Legenda Sherwood zestarzał się całkiem dobrze mimo już 15 lat na karku i jest to nadal kawał dobrej gry, mimo że grafika nie powala i może być problem z odpaleniem na nowszym sprzęcie, lecz nadrabia to świetnym pomysłem na rozgrywkę i swoim humorem, który w polskiej wersji jest szczególny i bardzo nostalgiczny, a sama fabuła poprowadzono jest w sposób bardzo inteligetny. Jest to pozycja obowiązkowa dla każdego szanującego się fana retro. Zdecydowanie warta polecenia.