Niemal rok temu na warsztat wziąłem Pokémon Black, którą mogłem przejść nareszcie po wielkim czasie oczekiwania. Niedługo po tym wydarzeniu zabrałem się za kolejną wersję kieszonkowych stworków – tym razem było to Pokémon Platinum, które przenosiło nas do regionu Sinnoh, bardzo ciekawego dla mnie, gdyż schodziło się to z moim częściowym śledzeniem anime – często jak bywałem u kolegi z dekoderem Cyfrowego Polsatu, czy tam innego dystrybutora mogłem pozwolić sobie na oglądanie tych bajek. Jedną z nich była wznowiona właśnie seria Diamentowa i Perłowa, która wprowadzała kolejne nowe stworki do Pokédexu. Postanowiłem wybrać jednak część platynową, ponieważ była uzupełnieniem Pokémon Diamond & Pearl – najwięcej stworków do złapania, część historii została zmieniona, więcej legendarnych pokémonów do złapania. Niestety, często moje podejścia do tej gry kończyły się fiaskiem, raz z powodu niskiego licznika klatek na sekundę lub też z niechęcią do expienia pokéstworków na wyższe poziomy. W wyniku wielkiego podekscytowania poprzez obejrzenie wszystkich 19 sezonów serialu wziąłem się w garść i tym razem nie było od tego ucieczki. I dałem radę.
Jak już wspomniałem wyżej w Pokémon Platinum zostajemy wysłani do domu czwartej generacji kieszonkowych potworów, czyli Sinnoh. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem mamy za moment stać się trenerami pokémon, a naszym celem (jak zwykle) będzie się stanie najlepszym w regionie. Pomóc w tym może Profesor Rowan, który do naszej dyspozycji oddaje trzy startery: trawiastego żółwia Turtwiga, ognistą małpę Chimchara lub wodnego pingwina Piplupa. To dzięki ich pomocy zebrać możemy swoją drużynę, by z nią stać się najlepszymi, a także pokrzyżować plany Zespołu Galactic, który chce stworzyć swój własny świat z pomocą legendarnych Pokémonów z regionu Sinnoh. Nasz rywal, który zawsze wybierze startera o typie kontrującym typ naszego początkowego stwora jest w tym wypadku o wiele lepszy niż ci z wersji Czarnej – lubi się przechwalać, jest bardzo gwałtowny i często kilka kroków przed nami. Fajny jest zabieg jego przemiany podczas rozgrywki, gdy staje się bardziej dojrzały i wyważony w późniejszych etapach gry.
Region Sinnoh jest całkiem ciekawym miejscem z blisko rozmieszonymi miastami czy miasteczkami, lecz twórcy postanowili zastosować zabieg, który ja nazywam „lubię zapierdalać” i zwykle, aby dojść do kolejnej sali i zawalczyć o odznakę trzeba się cofnąć, gdyż sala w odpowiednim punkcie mapy została odblokowana, czy to zdjęciem przeszkód przez same wydarzenia, czy też przez rozwinięcie naszych umiejętności i większej możliwości używania HM. Prosty przykład, wyobraźcie sobie, że po zdobyciu odznaki w Veilstone City wrócić musimy do Jubilife z początku gry i tam udać się na zachód do Canalave. Masakra, niektóre miasta potrafią być rozmieszczone dalej od innych, wystarczy zobaczyć Snowpoint, do którego dostać się można tylko przez rozciągającą się przez niemal całą długość regionu górę Coronet. Gdybym wcześniej nie obejrzał serialu, nie miałbym pewnie pojęcia jaka jest kolejność tych liderów i miotałbym się jak szatan po tej krainie. Pokémony z wcześniejszych regionów pojawiają się tutaj od początku, no cóż, nie można mieć wszystkiego, ale mówi to koleś, który grając w daną generację Pokémonów zbiera tylko stwory z odpowiadającego mu regionu.
Z tą wersją nie miałem takich samych problemów jak z Black, że mogły nie spodobać mi się nowe stworki, widziałem je już wcześniej w serialu i już nawet wtedy tworzyłem swoją drużynę. Spośród starterów największy dylemat miałem pomiędzy typem ognistym, a trawiastym, ponieważ bardziej podobał mi się Turtwig i jego ewolucje, niż Chimchar, ale wybór jednak padł na tego małpiszona głównie przez fakt małej liczby dodanych typów ognistych w tej generacji, a dla mnie jest to jeden z trzech żywiołów, które muszę mieć w swojej drużynie. Trawiastego Turtwiga zastąpiłem za pomocą Budewa – nowo-dodanego stworka, który z czasem ewoluował w Roselię, a później w Roserade. Pierwszym złapanym potworkiem przeze mnie był ptaszek Starly, który idealnie wpasowywał się w kompozycję i pomagał za pomocą Fly przy przemieszczaniu się po krainie. Do poruszania się po wodzie wykorzystałem Buizela, który był jedną z kluczowych postaci w ówczesnym zespole Asha. Ostatnie dwa miejsca wypełniły według mnie dwa koksy – jeden to Lucario, który jest typem walczącym i już od obejrzenia ósmego filmu wiedziałem, że jak będę grał w Platinum to będę go miał. Ostatni strzał padł na Gible, którego chciałem głównie przez to, że miała go Mistrzyni Ligi Sinnoh Cynthia, która używała go najczęściej ze swojej drużyny.
Graficznie widać skok jakościowych w porównaniu do wydanego w 2005 roku Emerald na GameBoyAdvance, lecz fajerwerków raczej bym się nie spodziewał, po prostu to przeniesienie najlepszych rozwiązań z tamtej wersji i upchnięcie jej na potężniejszy sprzęt. Stare ruchy dostały nowe animacje przez co wyglądają bardzo ładnie, a sama gra bardzo dużo korzysta z drugiego ekranu i pozwala za pomocą dotyku wydawać komendy naszym stworkom, rzucać Pokéballe, czy uzdrawiać swoich podopiecznym. Problemem tej gry jest jednak brak jakichkolwiek animacji stworków podczas walki, co prawda stworki ryczą, czy wydają inne odgłosy podczas rozpoczęcia walki, lecz później widzimy jedynie papierowe wycinanki. Na moje nieszczęście ruchów HM w grze jest aż 8. Nie cierpię marnowania ruchów pokémonów tymi ruchami, szczególnie, gdy są takie nieskuteczne i zadają małe obrażenia, jak Rock Smash. Dodano nowych ruch zwany Rock Climb, który pomaga nam wchodzić po stromych zboczach gór, by dostać się w niedostępne wcześniej miejsca. W wyniku posiadania przez NDSa dwóch ekranów ten niżej wykorzystany został w pokazywania funkcji Pokétcha – centrum multimedialnego i komunikacyjnego zastępującego PokéGear z poprzednich części i jest on niezwykle funkcjonalny – za pomocą ekranu dotykowego zmieniać możemy jego tryb od zwykłego zegarka przez kalkulator, po ekran pokazujący przywiązanie stworków do nas. Jest to o wiele lepsze niż odpowiednik z wersji Czarnej, który wymagał podpięcia do internetu. W niektórych etapach gry do naszego bohatera może dołączyć się inna zaprzyjaźniona postać, by razem przemierzać na przykład lasy, czy budynki tych złych. W takim wypadku teren często wypełniony jest parami trenerów i miejsce mają walki podwójne dwóch na dwóch. Sale w których przyjdzie nam walczyć wypadają fajnie, lecz przy tych z Black są bardzo, bardzo leniwe, bez wielkich zwrotów, lecz posiadające swoje własne mechaniki, czy odświeżone z poprzednich części. Trudność rozgrywki mimo małego zaplątania geologiczno-geograficznego jest do wyuczenia i nawet niewielkie dziecko mogłoby sobie z tą grą poradzić. Co prawda, jest trudniej niż w wersji Czarnej, ale nie sądzę, żeby znalazł się ktoś, kto mógłby utknąć gdzieś na długi czas, zwłaszcza przy możliwości zobaczenia podpowiedzi w sieci.
Miło mi było dodać kolejną ukończoną część ukochanej serii gier, gdyż dała mi ona jeszcze większą ekscytację na kieszonkowe stworki i niedługo po jej ukończeniu zabrałem się za przypomnienie Emeraldów. Wspaniała gra na nowym silniku przenosząca dawne mechaniki w nowe szaty i region do zwiedzenia do wycieczka, która warta była poświęconego czasu i mimo tych wad, o których napisałem wyżej, polecam ją wielce, bo jest to kolejna dobra część tego cyklu. To co? Niedługo widzimy się z notką o części Szmaragdowej? Stay tuned!