Od jakiegoś czasu przymierzałem się do napisania czegoś w rodzaju podsumowania ubiegłego roku, opisania niektórych wydarzeń które mnie rozbawiły, czy wręcz przeciwnie, jednak widmo sesji wisiało nade mną jak jakieś homonto, więc obiecałem sobie, że zrobię to po tym wydarzeniu. Zatem zapraszam na podsumowanie 2018 roku i początku 2019 w życiu mojej osoby.

Styczeń
Sam rok nie rozpoczął się jakoś szczególnie dobrze, bo już niemal od razu po przyjściu z przerwy świątecznej dopadła mnie matura próbna, którą napisałem mówiąc krótko – do dupy i trochę mnie to zasmuciło, bo wiedziałem ile rzeczy mam jeszcze do nadrobienia. Akurat w tamtym roku w styczniu musiałem chodzić tylko przez półtora tygodnia, bo w mazowieckim ferie wypadły w tym roku jako pierwsze. Osobiście nie wspominam ich jakoś szczególnie dobrze, bo strasznie się upierdzielałem i też miałem przykrą sytuację, przez którą do dnia dzisiejszego nie chcę jeździć pojazdem czterokołowym. Z fajniejszych rzeczy był fakt, że przeszedłem kilka starych gier m.in. The Legend of Zelda z którego jestem szczególnie dumny oraz z poczciwego klasyka Conflict: Desert Storm. Całe apogeum ferii przelać się miało jednak w drugą sobotę, kiedy to odbywała się studniówka mojej szkoły i do dzisiaj się zastanawiam, jakim cudem dałem się na to namówić, bo jestem zupełnym przeciwnikiem takich imprez. Miałem nawet partnerkę, chociaż o niej można powiedzieć tyle, że więcej już jej nie widziałem po tej imprezie. xD W porządku było jednak to, że miałem sponsora i na samą 100dniówkę ani ja, ani moi rodzice nie wydali nic.

Luty & Marzec & Kwiecień
Kolejne trzy miesiące przelecą dość zbiorczo, ale to głównie z faktu, że miały one dużo ze sobą wspólnego – katowania matematyki i fizyki. Zdałem wtedy sobie nawet sprawę, że moim największym odpoczynkiem jest wtedy przyjście na lekcje do szkoły i robienie czegoś tam, bo po powrocie do domu jadłem obiad, myłem się i po chwili siadałem do zadań, próbnych matur i wszystkiego co wpadło mi w ręce, aby jakoś napisać te matury i być z siebie zadowolonym. Nawet sobota zadawała się dniem idealnym do nauki, gdzie w większości nie trzeba było nic robić, tylko można było oddać się wirowi nauki.. W międzyczasie w wolnych chwilach przechodziłem wtedy pierwszego Gothica. Ostatnim wydarzeniem większym przed końcem roku była wycieczka do Warszawy, do Muzeum Narodowego oraz Teatru Współczesnego, gdzie muszę przyznać bawiłem się nieźle, chociaż w czasie wolnym w Złotych Tarasach miałem trudność ze znalezieniem sobie jakiegokolwiek zajęcia, gdyż znajomi się porozchodzili, więc postanowiłem porobić sobie kółeczka wokół Pałacu Kultury i Nauki. Sam spektakl w teatrze pt. „Ludzie i anioły” był niezwykle zabawny, trochę refleksyjny, chociaż osobiście nie potrafię przy każdym oglądanym filmie zastanawiać się nad danym aspektem życia, który on poruszył, może dlatego nigdy nie byłem dobrym humanem. Z końcem roku dowiedziałem się w sumie też, jak bardzo szanują mnie niektóre osoby z byłej klasy, co było dla mnie wielkim zdziwieniem, bo byłem chyba jedną z najmniej integrujących się osób tam. Słaby okres może sobie wybrałem, ale zacząłem przechodzić wtedy Wiedźmina 3.

Maj
Nadszedł czas matury, czyli pokazania swojej wiedzy zdobytej przez trzy ostatnie lata. Do pierwszej podstawy w języka polskiego podchodziłem na totalnej wyjebce, bo wiedziałem, że będzie po prostu słabo, gdyż nigdy ten przedmiot nie należał do moich ulubionych, posiedziałem trochę nad zadaniami, napisałem jakąś tam rozprawkę i wyszedłem w sumie jako ostatni, bo sporo czasu zajęły mi niektóre zagadnienia. Następna była podstawa z matematyki, która już przy próbnych wydawała mi się trochę egzaminem dla idiotów, bo nic tam skomplikowanego nie ma, a wszystko można znaleźć ewentualnie w tej karcie wzorów. Napisałem wszystko dość sprawnie, posprawdzałem kilka razy zamknięte i wyszedłem stamtąd na pełnym luzie, myślami będąc już przy większym skurczybyku. A bo następnego dnia czekała mnie podstawa i rozszerzenie z języka angielskiego. Powiem krótko, nigdy z tym językiem nie było mi po drodze, rozumieć, rozumiem jakby ktoś do mnie coś pisał, ale tak porozumiewać się nim w stopniu komunikatywnym to już raczej powyżej mojego poziomu. Podstawa jak podstawa, była łatwa, a samo rozszerzenie też nie było czymś nadzwyczajnym, mimo że wcześniej żadnego podobnego egzaminu do tego nie pisałem. Byłem trochę zdziwiony, bo po trzech dniach wychodziłem z sali i nie miałem zszarganego humoru, lecz wiedziałem, że psychicznie najgorzej nie wyrobię przed egzaminem ustnym z polskiego, bo po pierwsze nie lubię za bardzo koegzystować i rozmawiać z ludźmi, który nie znam. Dostałem jakiś temat z rzeźbą, coś tam o nim powiedziałem, przytoczyłem „Dżumę”, zdałem i dość szczęśliwy wróciłem do domu, lecz teraz wiedziałem, że najgorsze przede mną – matura rozszerzona z matematyki i fizyki, o których można powiedzieć tyle, że fizyka szczególnie mi nie poszła i jestem po dziś dzień wk&$&$ony, że tak mi to wyszło, a sama matematyka – też liczyłem (hue) na więcej. Ostatni był egzamin ustny z angielskiego na który przyszedłem zupełnie na luzie, bo wiedziałem, że nic gorszego stać się nie może. Zdałem go perfekcyjnie i tutaj moglibyście się śmiać, że jeszcze trzy zdania temu mówiłem o nikłej znajomości angielskiego, jednak na swoją obronę mogę powiedzieć, że według mnie ocena była trochę naciągana, a moje wypowiedzi nie były jakieś rozwinięte, a sam egzamin ocenia same podstawy komunikacji. Tak oto zakończyła się oficjalnie moja matura, lecz wiedziałem, że teraz prze nudny okres roku, czyli wakacje. Od kilku lat nie potrafię lubić tego okresu, ponieważ fakt, odpoczynek jest ważny, ale dany jest w ilości za dużej jak dla mnie, bo jestem człowiekiem, który nie lubi za długo siedzieć bezczynnie. I fakt mogłem pójść od razu do pracy, co uczyniła lwia część moich znajomych, lecz ja po prostu bałem się koegzystowania z nieznanymi ludźmi i bycia w jakiś sposób odpowiedzialnym za czyny podczas godzin pracy.

Czerwiec & Lipiec & Sierpień & Wrzesień
Wakacje były też dobrym wyznacznikiem, jak trwałe będą przyjaźnie zakorzenione w szkole średniej. W moim przypadku wyszło to niestety blado.. Ale nie spodziewałem się fajerwerków, po prostu każdy poszedł w swoją stronę. Jakoś wtedy, mimo że nigdy nie lubię oglądać seriali to sięgnąłem po Lucyfera, który swojego czasu wydawał mi się jednym z najlepszych rzeczy jaka mnie spotkała, chociaż z perspektywy czasu nie uważam go już za jakiś nadzwyczajny, to po prostu kryminalne zagadki Miami z lekką domieszką tej otoczki wokół głównego bohatera. Ale do dziś uważam, że aktor grający Samaela jest najlepszą rzeczą w całym serialu nadającym mu tą esencję. W międzyczasie skończyłem także zaczętego przed maturą Wiedźmina 3, o którym mogę powiedzieć, że to dobra gra i tyle w sumie, bo był on zupełnie tym, czym traktowałem go po premierze – trochę przehajpowanym, niezłym RPGiem i tyle. Przy okazji miał miejsce drobny remont domu, więc kilka dni miałem co robić, a tak mój czas poświęcałem na jeżdżenie rowerem, co sprawiało mi przez pewien czas niezwykłą przyjemność, lecz jazda po podobnej trasie po kilku dniach stawała się nużąca. Dużo też grałem w piłkę, niemal na każde organizowane na miejscowym boisku mecze przychodziłem, bo mimo że jestem w to kiepski jak PSG z Barceloną to przyjemność sprawia mi proste odbieranie piłki, asystowanie i ewentualne strzelanie goli. Na początku sierpnia spróbowałem także czegoś, co planowałem kilka lat i zostałem Pazdanem na jakiś czas, co , wywołało u niektórych salwy śmiechu, u innych zdziwienie. Sierpień i wrzesień był też czasem jeżdżenia do miasta i sprzedawania starych książek młodszym pokoleniom oraz okres bezkresnego zbliżania się tego, czego bałem się po cichu – studiów. Pojechałem obejrzeć swój akademik i muszę przyznać, że trochę biednie tam było, ale wiedziałem, że dam sobie radę, bo sam mieszkałem w podobnych warunkach kilka lat wstecz. Wróciłem na ostatnie dni do domu i zdałem wtedy sobie sprawę jak zmienia się moje dotąd nieograniczone życie.

Październik
1szego października wyjechałem na studia do Warszawy, wpierw najpierw zahaczając o akademik i poznałem tam swojego współlokatora i o dziwo osobę mniejszą ode mnie. Wydawał się trochę przeciwieństwem mnie, bo miał dużo przyjaciół (a jest rudy) z którymi utrzymywał bliski kontakt, dobrze skurkowany znał angielski i w wiele zdań polskich wprowadza angielskie odpowiedniki jakby nie znał polskich słów, ale ogólnie wydawał się w porządku. Poszedłem na inaugurację roku o 18, wróciłem późnym wieczorem, bo wiedziałem, że następny dzień będzie pierwszym w tym nowym środowisku i należy się dobrze wyspać, czego niestety nie udało mi się spełnić i zdusiłem pierwszy budzik ustawiony na 6:00 i wstałem po kilkunastu minutach. Nie chciało mi się nic robić, ubrałem się i pojechałem na uczelnię, gdzie wtorek akurat był dniem zawalonym ćwiczeniami, na których szlifuje się zagadnienia z wykładów, których nie miałem, więc ćwiczeniowcy dawali jakieś zestawy testowe, które były niezwykle dziwne. Jedne ćwiczenia nawet mi odwołali, poczułem się chwilę jak w szkole. Skończył się dzień, wróciłem do akademika i nastawiałem się na kolejny dzień, tym razem pełen wykładów. A najlepszy z nich był ten z przedmiotu uzupełniającego – niejakiego Prawa i ochrony własności intelektualnej, ale to wiadomo, rozmawiał pan prawnik i taka osoba musi mieć dobrze gadane. Pozostałe wykłady były w porządku, jeden był z pomiarów, drugi z matematyki, trzeci z orientacji, chociaż do dziś uważam, że wykładanie matematyki, bez aktywnego jej ćwiczenia nie ma za bardzo sensu. Tak minął dość długi drugi dzień na studiach. W czwartek też był dzień pełen wykładów, lecz dowiedziałem się wtedy jak bardzo przegwizdane mam, jeśli chodzi o programowanie, bo głupi ja sądziłem, że nauczą mnie tego od podstaw, jednak sam materiał ruszył z wysokiego C i od początku miałem z tym przedmiotem pod górkę. Piątek był niezwykle luźny, bo przez październik rano miałem wykład z pomiarów, a potem już tylko WF, na który co prawda miałem ponad 13 kilometrów, ale jeździłem przez cały semestr niemal na wszystkie sesje. Wróciłem w piątek do domu i przyjemnie było rozłożyć się we własnym łóżku, lecz zawsze, gdy wracam do domu to czas jakby płynął szybciej i w niedzielę już musiałem wracać do Warszawy. Reszta października zleciała mi bez jakiś wielkich komplikacji, jedynie myślałem, że moja legitymacja jest wadliwa, bo nie mogłem na nią nabić ani biletu miesięcznego, ani wejściówki na bramce w akademiku, co przyprawiło mi trochę problemów. Chodziłem na wszystko i siedziałem sporo w akademiku, szczególnie nad tymi matematykami co miałem. Tak oto minął pierwszy miesiąc na studiach.

Listopad & Grudzień
Zaczął się dłuższą przerwą w związku z 1 listopada, a następnie pierwszym kolokwium z prawdziwego zdarzenia, który poszedł mi krótko mówiąc do dupy. Z takich gorszych informacji pogłębiał mi się problem z programowaniem, ponieważ nigdzie nie mogłem znaleźć dobrych poradników do rozwiązywania niektórych problemów, także przyznam się trochę olałem ten przedmiot, lecz w międzyczasie zająłem się robieniem projektu na niego za który dostałem maksimum punktów, naciągane, ale dawało mi to jeszcze jakiekolwiek szanse na zdanie tego przedmiotu. Pod koniec listopada nastąpiła niezwykła fala kolokwiów z multum przedmiotów potęgowanymi cotygodniowymi laboratoriami z pomiarów na które trzeba było się przygotować na wejściówkę, bo niezdanie jej zerowało licznik punktów możliwych do zdobycia. Kolokwia powychodziły mi co najwyżej przeciętnie, a apogeum był ten nemezis zwany programowaniem, bo na kolejnych laboratoriach z ćwiczeń zdobywałem szczątkowe liczby punktów, tak że po zakończeniu zgromadziłem ich 3.3/20, co jest wynikiem tragicznym. Dodatkowo projekt numer dwa, jaki miałem zrobić wykraczał poza granice moich umiejętności skryptowania, lecz wtedy jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy. Grudzień miał to do siebie, że po fali kolokwiów był miesiącem niezwykle spokojnym, przeplatanym jedynie przez te laboratoria, raz nawet spotkałem się z kolegą ze średniej. Poznałem nawet kilku ludzi na studiach, lecz raczej integrowałem się z nimi tylko podczas zajęć, poza nimi wolałem jakoś oddać się nauce i na jakieś wypady zawsze szkoda mi było czasu. Tak oto zbliżały się święta, a ja nawet ze swoim współlokatorem w przeddzień powrotu do domu obejrzeliśmy Kevina . Wróciłem do domu, a święta trochę przepracowałem, ale nie jakoś szczególnie patrząc na to z perspektywy czasu.

Styczeń & Luty 2019
Nastał Nowy Rok i wielkimi krokami zbliżała się masa kolokwiów ze wszystkiego, lecz tym razem poszły mi one o niebo lepiej niż pierwsze terminy, chociaż z programowania liczyłem na przykład na więcej, a po otrzymaniu wyniku, coś we mnie pękło i byłem wtedy gotowy się poddać i rzucić to w cholerę, aby nie musieć mierzyć się z tym i kolejnymi wariacjami tego przedmiotu. Co było niezwykle dziwne, bo do domu wróciłem z uśmiechem na twarzy, a do Warszawy wróciłem jako jeden z najsmutniejszych ludzi na świecie. Ostatni tydzień przed sesją minął mi bardzo nijako, zrezygnowany wiedziałem, że mogą to być moje końcowe dni na tej uczelni, lecz po poprawie z programowania na które poszedłem trochę piłeczka mi się odbiła. Podszedłem do sesji z wielkich rozmachem, bo byłem jednym z niewielu, którzy zdali egzamin z analizy matematycznej w pierwszym terminie. Fizyka była następnego dnia, myślałem też, że zdam bez problemu, lecz gdy dostałem wyniki okazało się, że nie jest tak różowo. Algebra zniszczyła mnie po raz kolejny i ukojeniem na to był trywialny egzamin z układów logicznych, który napisałem zadowalająco. Przysiadłem przez kilka dni to tej algebry, lecz ten egzamin miał to do siebie, że wykładowca zawsze daje bardzo schematyczne zadania, więc przerobiłem kilka egzaminów z poprzednich lat i poprawę napisałem na bardzo dobry wynik, a po tym wydarzeniu zrobiłem sobie dzień wolny, gdzie w końcu mogłem chwilę odpocząć od tej nauki. Następnego dnia pospałem niemal do 12stej i było mi to potrzebne, bo podczas sesji potrafiłem siedzieć do trzeciej lub czwartej nad ranem tłukąc zadania. Pouczyłem się trochę na egzamin z fizyki i napisałem go bez większego problemu. Tak oto zakończyła się moja pierwsza studencka sesja i muszę przyznać, że nie była taka straszna jak sądziłem w ogóle wielu ludzi traktowało to jak jakąś maturę i przychodzili w garniturach i tym podobnych, mnie jedynie stać było na założenie koszuli. Stałem się na chwilę wolnym człowiekiem i mogłem odpocząć i myślami przygotować się do kolejnego semestru, który powinien być trudniejszy? Przekonam się w najbliższym czasie.

Blog & Gry & Podsumowanie
Sam blog w 2018 roku doczekał się największej liczby notek, bo wyszło ich aż 8, z czego cztery wyszły we wrześniu, a z takiej regularności byłem niezwykle zadowolony. Była nawet chwila w której bloga nie było przez kilka dni, nie wiem co się stało, jakby domena wygasła i musiałem ratować się kopią sprzed kilku miesięcy, przez co straciłem dwie notki, które napisałem. Miałem trochę większe plany, jeśli chodzi o tą stronę, lecz zweryfikowało je moje lenistwo i trochę brak weny do niektórych notek np. o w.w. Lucyferze, różnych aspektach życia studenta, czy niektórych tytułach, lecz może nadrobię to w tym roku, kto wie. Ukończyłem trochę nowych gier m.in. The Legend of Zelda czy Wiedźmin 3, ale nie było tego za sporo, bardziej wracałem do starszych gier takich jak Gothic, czy Heroes of Might & Magic IV. Szczerze to nie wiem jak podsumować rok 2018, bo strasznie dużo było tam dziwnych zdarzeń, straconego czasu, możliwie błędnych decyzji i lenistwa. Mimo że był niezwykle przełomowy to osobiście bardziej podobał mi się 2017 rok, gdzie wszystko było trochę prostsze i dużo przyjemności trafiło do mnie w tym czasie. Ale to tylko moje zdanie. Taki mały kącik muzyczny na zakończenie tego trochę smutnego wpisu, a jutro w sumie walentynki. Miłego dnia.