Wizualizacja mocno

Krótkie przemyślenie raczej.

Jakiś czas temu w internecie głośnym tematem była tzw. wizualizacja marzeń. Trochę a propos, a trochę tak o, przypomniała mi się pewna historia, której niedawno byłem świadkiem. Autentyk, serio.

Lokalna galeria, niedziela czy inny wolniejszy dzień, siedzę sobie gdzieś czy tam miotam się miedzy kolejnymi sklepami czyhającymi na klienta, widzę taką scenkę. Dziecko znudzone zakupami siada sobie do takiego autka, co tam trzeba wrzucić dwa złote i dzieją się rożne rzeczy wtedy, gra, świeci i tak dalej. No i co, prosi mamę czy tam tatę żeby mu te 2 złote dali, bo bez tego to nie działa. Na to rodzic odpowiada: to wyobraź sobie, że działa.

:|


Srebrna Dominacja – Podsumowanie Grand Prix Chin

„Monotematyczny ten Vandi, tylko o tej Formule pisze”

Na dniach postaram się napisać inną notkę, żeby nie było że tylko o jednym. Ale do rzeczy bo jest o czym mówić:

Po krótce o kwalifikacjach

Swoje szóste Pole Position z rzędu zdobył Lewis Hamilton, a obok niego, miejsce w pierwszym rzędzie wywalczył sobie Sebastian Vettel. A za nimi kolejno Bottas, Raikkonen, Ricciardo jak i Massa. Zaskoczenia? Max Verstappen i Romain Grosjean nie przeszli nawet do drugiego etapu, lecz to przez wypadek Antonio Giovinazziego na prostej startowej, nie mogli oni po wcześniejszych problemach z bolidami wykręcić wystarczającego czasu, tak jak i Jolyon Palmer. Los chciał, że sam Włoch znalazł się w Q2, lecz rzecz jasna – nie wystartował w niej.

A co z wyścigiem?

Były obawy, że w niedzielę nad torem w Szanghaju przejdą opady deszczu, lecz nic takiego się nie stało, choć mimo to trasa wciąż była wilgotna po piątkowej ulewie, która uniemożliwiła odbycie się treningów. Można by też pomyśleć, że większość wyprzedzeń miałaby miejsce z użyciem DRS na prostej startowej, lub na południowej (długiej na 1,2 km – najdłuższej na obecnych torach F1), jednak najwięcej działo się na krętym sektorze pierwszym. Nie było wody stojącej, lecz cała stawka zdecydowała wystartować na przejściowych oponach. Poza jedynym wyjątkiem – Carlosem Sainzem.

Światła gasną, ruszamy. Z przodu dzieje się niewiele, tylko Ricciardo przesunął się przed Kimiego Raikkonena, do czołówki wkradło się Renault Nico Hulkenberga. Sainz słono zapłacił za założenie opon super miękkich, gdyż kompletnie nierozgrzane sprawiły, że jego Toro Rosso cofnęło się na tył stawki. Już na pierwszym okrążeniu z trasy wypadł (cóż za niespodzianka) Lance Stroll, który zajechał drogę Sergio Perezowi i kolizja sprawiła, że młody Kanadyjczyk zakończył wyścig. No i mieliśmy żółtą flagę na całym torze, czyli neutralizację, zwaną dziś wirtualnym samochodem bezpieczeństwa. Większość stawki, w tym Vettel jako jedyny z czołowki, ruszyła do pit stopu, aby wrócić na suche opony, przez co Sainz wrócił do pierwszej dziesiątki, gdzie nie było śladu po Hulkenbergu. Wspominałem coś o tym, że Verstappen startował z tylnych linii? Dzięki swojemu talentowi po pierwszym okrążeniu był już siódmy, dodatkowo pomóga mu neutralizacja. A wspominałem coś o żółtej fladze? A coś o kraksie Giovinazziego na prostej startowej? Krótko po restarcie wyścigu (Verstappen zdążył wspiąć się na miejsce piąte) Wspomniany Włoch znów rozbił się na prostej startowej i po tym jak wirtualny samochód bezpieczeństwa „zjechał” do boksu. Na trasę wyruszył ten prawdziwy, a wszyscy kierowcy musieli przejechać przez pit lane, co było perfekcyjnym momentem na wymianę opon przez czołówkę. Tak więc Hamilton, Bottas, Ricciardo, Raikkonen i Verstappen skorzystali z okazji i pzoostali przed szóstym Vettelem. Samochód bezpieczeństwa nie pomógł wiceliderującemu Bottasowi, który stracił kontrolę nad swoim Mercedesem i spadł na miejsce dwunaste. Z dwóch żółtych flag nic nie robił sobie Nico Hulkenberg, który został ukarany dodatkowymi piętnastoma sekundami, więc jego wyprzedzanie na nic się zdało. Resztki Saubera #39 uprzątnięte z trasy, samochód bezpieczeństwa zjeżdża do boksu i zaczynamy prawdziwe ściganie! Dla przypomnienia, po siedmiu kółkach: 1. Hamilton 2. Ricciardo 3. Raikkonen 4. Verstappen 5. Vettel 6. Alosno 7. Sainz 8. Kwiat 9. Massa 10. Perez.

Od razu po rozpoczęciu Sergio Perez pokazał niesamowity kunszt wyprzedzając dobrze broniącego się Felipe Massę i z łatwością omijając Daniego Kwiata. Mniej więcej w tym samym czasie Max Verstappen po zewnętrznej wyprzedza Kimiego Raikkonena i wskakuje na podium, startując z miejsca szesnastego. Trzy okrążenia później był już drugi, przed kolegą z ekipy Red Bulla – Danielem Ricciardo. Po JEDENASTU okrążeniach. W wieku DZIEWIĘTNASTU lat. Potwór. Powoli w hierarchii piął się Valtteri Bottas, dość szybko wskakując na miejsce ósme, ale też Kevin Magnussen, który skorzystał ze słabej strategii ekipy Williamsa, oraz z tego, że z wyścigu wypadł Dani Kwiat. Carlos Sainz wyprzedził swojego idola i rodaka Fernando Alonso, którego kolega z McLarena Stoffel Vandoorne zjechał do garażu z powodu problemów z układem paliwowym. Do gry wrócił Seb Vettel, wyprzedzając kolegę z zespołu Kimiego Raikkonena i po kilku minutach – Ricciardo. Niedługo po tym zgasł McLaren (nic nowego) Fernando Alonso i do pierwszej dziesiątki wskoczył Esteban Ocon. Okrążenia 26-36 to czas, w którym wszyscy zjechali do boksów, lecz nie zmieniło to zbytnio układu czołówki. Bardziej zmienił go błąd techniczny Verstappena, który kosztował Holendra drugą lokatę na koszt Vettela. Dość blisko czołówki, niespodziewanie trzymało się Toro Rosso Carlosa Sainza. Lewis Hamilton nie oddał prowadzenia w wyścigu nawet na chwilę.

Hamilton dalej prowadził, daleko przed Vettelem, który był daleko przed dwoma Red Bullami Verstappena i Ricciardo. Dalej nie działo się zbyt wiele, Bottas dogonił i wyprzedził w końcu Sainza, a Kevin Magnussen zostawił w tyle obie Force Indie, najpierw Estebana Ocona, a potem Sergio Pereza, awansując na ósmą pozycję. Ostatnie pięć okrążeń? Emocjonujący pojedynek między Verstappenem a Ricciardo o trzecie miejsce i musieliśmy słuchać jak młody chłopak wulgarnie instruuje ekipę z Red Bulla, aby wydać polecenie pokazania niebieskiej flagi Romainowi Grosjeanowi, co się oczywiście nie stało. Wyścig wygrał Lewis Hamilton, a drugi był Sebastian Vettel – oj, ciekawa nam się zapowiada walka o tytuł Mistrza Świata między tymi dwoma. Verstappen utrzymał miejsce na podium, za nim Ricciardo i Raikkonen, który nasuwa mi pytanie, czy nie jest on już za stary, aby reprezentować taki team jak Ferrari? Pozostały układ Top 10: 6. Bottas 7. Sainz 8. Magnussen 9. Perez 10. Ocon. W „generalce” za Hamiltonem i Vettel, trzeci jest Max Verstappen, a za nim Bottas i Raikkonen. W klasyfikacji konstruktorów, prowadzi Mercedes, o punkt przed Ferrari, podium zamyka Red Bull, za nimi Toro Rosso i Force India.

To by było na tyle – widzimy się za tydzień w podsumowaniu wyścigu numer 3 – czyli Grand Prix Bahrajnu na torze Sakhir, w wielkanocnej atmosferze. Zostawiam Was ze skrótem wyścigu, a w gratisie dorzucam ten z Grand Prix Australii, bo go najzwyczajniej w świecie – zapomniałem. Peace out!

GP Chin 2017

GP Australii 2017


Prawie jak Hot-Wheelsy! – Re-Volt

Przypomniały mi się całkiem nieodległe czasy, kiedy to po lekcjach lądowałem zwykle u kolegi Konrada, gdzie spędzaliśmy dużo czasu bawiąc się Hot Wheelsami, tworząc za pomocą wyobraźni ich własny świat niczym ten stworzony przez Pixara w „Autach” – samochodziki potrafiły ze sobą rozmawiać, a wiele historyjek nawiązywało zwykle do ratowania księżniczki, czy też wygrania jakiegoś ważnego turnieju wyścigowego. Bawienie się plastikiem nie było naszym ulubionym zajęciem, często zdarzało nam się spędzać trochę czasu przed jego komputerem, który miał całkiem niezłe komponenty i mógł udźwignąć dużo ciekawych tytułów. Nie zliczyłbym ile fantastycznych gier u niego zagrałem i wracam do nich dziś, ale z powodu samochodzików Mattela zapamiętał dobrze dwie – Stunt GP z 2001 roku, oraz Re-Volt z 1999 roku, wydano kolejno przez Team17 i Acclaim. Dzisiaj skupimy się na tej drugiej.

Re-Volt swoją mechaniką bardzo przypomina serię Mario Cart, czy też wydanego w podobnym czasie Crash Team Racing – jest to wyścigówka z różnego rodzaju power-upami, które nadają niezwykłe tempo rozgrywce. Powracając do niego po jakiś 7 latach muszę przyznać, że postarzał się bardzo dobrze i zagrywając się niedawno w niego czułem się jak w dzień, kiedy zagrałęm w niego po raz pierwszy. Już samo menu główne wita nas utworem szybko zapadającym pamięć, którego możecie posłuchać niżej:

Całe menu jest niezwykle klimatyczne, bo jest sklep z zabawkami, a wszystkie tryby rozmieszczone są po nim całym. Dla przykładu wybór trybu gry znajduje się przy kasie, a przy wyborze auta przenosimy się na półki sklepowe. Dzięki temu sprawia wrażenie, żę czujemy się jakbyśmy sami tam byli. Z trybów gry mamy do wyboru:

Single Race – wybieramy auto i trasę i jedziemy.

Championship – mierzymy się z przeciwnikami w serii wyścigów w jednym z Pucharów (Bronze, Silver, Gold i Platinum).

Time Trial – bierzemy auto i próbujemy pokonać swoje najlepszy czas na trasie.

Practice – swobodna jazda po dowolnej z tras.

Stunt Arena – zostajemy wrzuceni na specjalną planszę na której musimy zebrać 20 gwiazdek

Clockwork Carnage – zostaje odblokowany po zebraniu 20 gwiazd w trybie Stunt Arena. Jest to parodia trybu Single Race tylko tutaj ścigamy się małymi samochodzikami Clockwork, które są bardzo małe i łatwo je wywrócić.

Gra nie zawodzi także w kwestii liczebności pojazdów – w grze dostępnych jest 35 pojazdów w tym 7 ukrytych, które możemy zdobyć w każdym z trybów – w Single Race dostajemy pojazd w wygranie wyścigów na wszystkich trasach z danego pucharu, w Practice za odnalezienie gwiazd na wszystkich trasach z danego pucharu, w Championship po prostu za wygranie pucharu. Pochwalić należy tutaj też twórczość deweloperów, auta są niezwykle różnorodne – samochodziki sportowe, terenówki, nietypowe auta jak na przykład Rotor, który pozwala na dalszą jazdę mimo dachowania. Żeby urozmaicić wyścigi każde auto prowadzi się inaczej – każde auto ma inny napęd i zwykle auto z napędem na cztery koła prowadzi się o wiele łatwiej niż te z napędem na tył i nasze umiejętności z jednego auta wcale nie muszą być takie same na innym. Dodatkowo wprowadzone 5 klas pojazdów głównie po to, żeby auta słabsze dostępne na początku gry nie musiały się ścigać z tymi lepszymi pod koniec. System po prostu dopiero nam przeciwników złożonych z aut tej samej klasy ew. z klasy niżej.

Trasy też zaskakują swoją estetyką i pięknością, mamy tu supermarket, przedmieścia, ogród botaniczny, sklepy z zabawkami czy nawet muzeum. Łącznie jest ich 14, ale możemy odblokować wiele ich wariacji – odbicia lustrzane,  Każda z nich zachęca do eksploracji, bo zwykle w ciemniejszych zakątkach znajdziemy gwiazdy z trybu Practice, czy też skróty, które sprawią, że bez problemu wygramy wyścig. To samo tyczy się ścieżki dźwiękowej, której próbkę mogliście posłuchać wyżej. Na każdej trasie jest dobrany odpowiedni do miejsca soundtrack, który dorównuje temu z menu głównego, lecz jeśli nie polubimy to zawsze za pomocą małych modyfikacji w plikach gry można sprawić, że na trasach będą puszczane własne kawałki, co jest bardzo fajnym zagraniem.

Jeśli można czegoś się przyczepić to jest to niestety długość zabawy, bo całą grę można skończyć pewnie na jednym dłuższym posiedzeniu, bo mimo tylu atrakcji gra jest niezwykle krótka. Ale i tutaj sprawę można uratować, gdyż społeczność tejże gry stworzyła wiele modyfikacji zawierających nowe samochody i trasy.

Podsumowując to Re-Volt jest po latach ciągle bardzo dobrą pozycją zawierającą wszystko to co widziałem grając w tą pozycję kilka lat temu. Zasługują tutaj na pochwałę modele i różnorodność pojazdów, bardzo dobrze pomyślane trasy, a także świetny soundtrack. Gra będzie idealną „popierdółką” na kilka godzin, bo mimo że nie jest długa zawiera w sobie pełno ciekawej treści. Tytuł nigdy nie doczekał się dobrej kontynuacji, bo niby Acclaim wydało w 2000 roku na PSOne i PS2 pozycję RC Revenge i jej kontynuację to nie wkupiły one się w łaski fanów, jak ich protoplasta. Samego Re-Volt wydano ponownie w 2013 roku na urządzenia przenośne i kosztuje on około 30 złotych.

A wy macie jakieś wspomnienia związane z Re-Voltem czy innymi grami dzieciństwa? Będzie mi niezwykle miło, jeśli podzielicie się nimi ze mną w komentarzach.


Formuła 1 wraca w wielkim stylu – podsumowanie GP Australii.

Tradycją już jest, że gdzieś pod koniec marca na Antypodach, w Melbourne zaczyna się nowy sezon Formuły 1. I jeśli mają to być takie wyścigi jak ten – niech ta tradycja trwa w najlepsze. Jak co sezon, na starcie widzimy kilka nowych twarzy jak młody mistrz świata GP3 Lance Stroll, który zastępuje w Williamsie Valtteriego Bottasa. Bottasa, w którym Mercedes znalazł godnego następcę Nico Rosberga. Z F1 skończył także po 17-tu sezonach Jenson Button, którego miejsce w stajni McLarena zajął kierowca rezerwowy z poprzedniego sezonu – Stoffel Vandoorne z Belgii. Na starcie w Sauberze zobaczyliśmy też Włocha Antonio Giovinazziego. On zaś zastępuje tylko na ten wyścig kontuzjowanego Wehrleina, który do szwajcarskiej ekipy trafił z rozwiązanego Manor. Skoro o transferach mowa, to po krótce: wspomniany Wehrlein zastąpił Felipe Nasra, który pożegnał się z F1. Inny były kierowca wymienionej wcześniej Manora – Francuz Esteban Ocon trafił do Force India zastępują Nico Hulkenberga, który w Renault zastąpił Kevina Magnussena, który w Haasie zastąpił Estebana Gutierreza, który zmienia dyscyplinę na Formułę E.

Ale dosyć już transferów, czas na sam wyścig. Pogoda dopisywała, na niebie nie było żadnej chmurki. no i kibice mogą zobaczyć w akcji swojego rodaka. No nie do końca, gdyż Red Bull Daniela Ricciardo doznał awarii silnika, przez co nie widzieliśmy go wyścigu. Po tym jak w trzeciej serii kwalifikacji wypadł z trasy zanim wykręcił jakikolwiek czas. Pole Position przypadło Lewisowi Hamiltonowi w Mercedesie, a w pierwszej linii dołączyło do niego Ferrari Sebastian Vettela. Za nimi dwóch Finów – Valtteri Bottas w Mercedesie i Kimi Raikkonen w Ferrari.

No i światła gasną i zaczynamy pierwsze z dwudziestu Grand Prix tego sezonu! Na starcie dość spokojnie, kolejność z czołu stawki taka sama jak w kwalifikacjach, pierwszą piątkę zamykał Red Bull Verstappena. Praktycznie nie mieliśmy kontaktów, poza jednym na zakręcie trzecim, gdzie Kevin Magnussen stracił kontrolę nad swoim Haasem i uderzył w Saubera Marcusa Ericssona. Duńczyk i Szwed nie kontynuowali wyścigu. Pierwsza kolizja sezonu, pierwsza żółta flaga sezonu. Gdy liderujący Hamilton był już na trzecim kółku z garażu Red Bulla wyjechał Daniel Ricciardo z poleceniem: „Pobaw się trochę” od Christiana Hornera. Ton wyścigowi nadawali Hamilton i Vettel, Bottas trzymał się blisko pierwszej dwójki, Raikkonen trochę oddalił się od miejsc premiowanych podium, ale był bezpiecznie daleko od Maxa Verstappena. Po jakichś sześciu, siedmiu okrążeniach Hamilton odjechał na tyle, że Vettel nie był już w jego strefie DRS i Hamilton sukcesywnie powiększał swoją przewagę nad Niemcem. W tym samym czasie, z wyścigu wypadł drugi bolid Haasa. Jadący na siódmym miejscu Romain Grosjean musiał zjechać do garażu, gdyż z jego silnika zaczął unosić się dym. Okrążenie później kolejny raz, Renault Jolyona Palmera doznało awarii układu hamulcowego. Na okrążeniu osiemnastym Lewis Hamilton jako pierwszy z czołówki, po sygnalizowaniu problemów z przyczepnością. Nie był to jednak najlepszy moment, gdyż bolid z numerem 44 wyjechał tuż za plecami Maxa Verstapppena, którego czasy okrążeń były w przybliżeniu o sekundę gorsze od tych wykręcanych przez Vettela. Lepszym podejściem taktycznym niż Mercedes wykazał się Maurizio Arrivabene z Ferrari. Vettel zjechał na wymianę opon po kilku okrążeniach, na których to poprawił najlepsze okrążenie Lewisa Hamiltona. Podczas gdy Hamilton narzekał w radiu, że nie da rady ominąć Verstappena, Vettel coraz bardziej uciekał reszcie stawki. W końcu gdy znalazł się na plecach dublowanego Lance’a Strolla zdecydował się zjechał na pit stop, wyjeżdżając przed Verstappenem i Hamiltonem, a przed nimi byli tylko Finowie (Bottas i Raikkonen), którzy jeszcze nie zjechali do pit stopu, podobnie jak Verstappen.

Toto Wolff z Mercedesa dość szybko kazał zjechać Bottasowi do pit stopu, tak jakby chciał, żeby Hamilton był przed nim, nie dając Finowi szansy na wykazanie się w debiucie w Mercedesie. Po chwili zjechał prowadzący Raikkonen, dosłownie w momencie, w którym Vettel się do niego zbliżył i wkrótce także Max Verstappen. Przewaga Niemca nad Hamiltonem wynosiła już około trzech sekund, lecz w tym momencie wyścig się skończył. Odnieść można było wrażenie, że Hamilton się poddał, jechał znacznie wolniej niż na początku, gdzie przecież też miał przed sobą dużo miejsca, a Vettel odjeżdżał mu coraz bardziej. Bottas nie kwapił się zbliżyć do kolegi z zespołu, prawdopodobnie myśląc, że Lewis jeszcze walczy z Vettel. Czy Toto Wolff naprawdę nie zauważył, że Hamilton odpuścił sobie i nie dał szansy Bottasowi? Nie chce mi się w to wierzyć, gdyż ostatnio to Ferrari było znane ze słabych decyzji taktycznych. Z tyłu stawki zgasł samochód „gospodarza” Daniela Ricciardo, a z trasy wypadł ewidentnie zjedzony przez presję Lance Stroll. Z przodu utrzymała się kolejność: 1. Vettel 2. Hamilton 3. Bottas 4. Raikkonen 5. Verstappen 6. Massa. Siódmy Danił Kwiat zmuszony był zjechać na drugi pit stop na okrążeniu 49. przez co znalazł się za Sergio Perezem i za swoim kolegą z Toro Rosso, Carlosem Sainzem. Na okrążeniu 54 obejrzeliśmy ciekawą walkę o ostatnie punktowane miejsce 10-te między trzema różnym silnikami. Dziesiąte miejsce zajmował McLaren z fatalnym silnikiem Hondy z Fernando Alonso w kokpicie, za nimi Esteban Ocon w Force Indii z silnikiem Ferrari i Nico Hulkenberg w Renault. W końcu na prostej startowej Ocon wyszedł przed Alonso, tak samo jak Hulkenberga, który za jednym razem próbował wyprzedzić również Francuza. Alonso powalczył przez chwilę z Hulkenbergiem, lecz zjechał do garażu przez problemy z zawieszeniem. Wyścig wygrało Ferrari Sebastiana Vettela – ta sama ekipa, któa nie wygrała wyścigu w 2016. Podium uzupełniły Mercedesy Lewisa Hamiltona i Valtteriego Bottasa. Czwarte miejsce zajął Raikkonen, który nie miał najlepszego wyścigu. Na pozostałych miejscach punktowanych odpowiednio: Verstappen, Massa, Perez, Sainz, Kwiat, Ocon. Nieprawdopodbne okazało się to, że oba McLareny niemal ukończył wyścig (Vandoorne dojechał ostatni), a Alonso skończył wyścig cztery kółka przed metą. Następny wyścig na torze w Szanghaju w Chinach odbędzie się 9 kwietnia.

Kończąc ten pierwszy news na stronie nienapisany przez Piterusa, peace out!


Run, Mario, Run!

Ostatnimi czasy trochę wypadłem z rynku gier mobilnych. Na moim telefonie nie gości na stałe żadna produkcja i nawet nie z powodu, że odpuściłem granie tego typu, co najzwyczajniej z braku interesujących mnie tytułów. Dziś jednak, w chwili między jednym zadaniem życiowym, a drugim (hue), gdy wbiłem przy okazji aktualizacji programów na Google Playsklep przypomniał mi, że dziś swój debiut na Androida przeżywa najsłynniejszy hydraulik gier wideo. Super Mario Run, witamy na pokładzie!

Początkowo gra była zaplanowana jedynie na urządzenia z iOS, jednak z góry wiadome było, że Android jest tylko kwestią czasu. Kilka miesięcy po premierze na iPhonach, gra zawitała także na oprogramowaniu od Google. Szczerze, nie spodziewałem się tam wielkich fajerwerków, ale Mario to Mario i sprawdzić przecież trzeba.

Gra wita nas dość szybkim przejściem do rozgrywki, która jest bardzo uproszczona względem tego co znamy z innych konsol – ogranicza się jedynie do klikania w odpowiednich momentach w ekran. Zasadniczo jest to typowy runner jakich wiele na markecie od kilku lat, jednak zauważalnie lepiej zrobiony, z bardziej profesjonalną otoczką. Warstwa audiowizualna stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie, a same poziomy są zaprojektowane w taki sposób, że widać, że ktoś musiał nad nimi nieco posiedzieć. Widać wiele nawiązań do części znanych z innych konsol co powoduje, że poszczególne elementy na ekranie mogą spowodować uśmiech na twarzy, z resztą ogólnie fabuła opiera się na tym samym co wszystkie inne części. Trochę pobawić się można, nie można tego odmówić. Trochę, dobre słowo.

Szybciej niż myślimy, zaczynają pojawiać się problemy niczym ciemna chmura rozciągająca się nad całym rynkiem współczesnych gier mobilnych. Darmowa gra to tak naprawdę.. demo pełnoprawnego tytułu, do którego dostęp kosztuje nasze portfele 45 złotych, co jest dość wygórowaną kwotą jak na grę tego typu. Do dyspozycji w darmowej części mamy jedynie pierwszy świat, co daje nam 4 poziomy, z czego aby dostać się do ostatniego musimy „wymaksować” 3 poprzednie tj. zebrać odpowiednią ilość specjalnych monet danego koloru. Oprócz głównej linii fabularnej mamy też swojego rodzaju wyzwanie, czyli przechodzenie poziomu z „duchem”, którego musimy pokonać pod względem ilości zdobytych punktów. Mamy też tryb pokroju Magic Land z Facebookagdzie to za punkty (lub pewnie $$$) budujemy swoje małe królestwo, czego, przynajmniej ja, nie szukam w grze tego typu, z resztą nad obydwoma dodatkowymi trybami przeszedłem praktycznie bez zainteresowania. Trochę nie pasuje mi też, że do poprawnego działania gry musimy mieć cały czas dostęp do internetu, bo jednak nie zawsze ten dostęp jest. Niby walka z piractwem, ale bez przesady.

Podsumowując, darmową część gry myślę że warto sobie przejść, traktując ją trochę jako ciekawostkę i jakiś tam powrót do początków serii + to, że jest dość dobrą grą pod względem rozgrywki, ale wydawać ponad 40 złotych na pełną wersję to już przedsięwzięcie nieco ryzykowne, na które nie wszyscy się zdecydują. Osobiście dla mnie Mario to i tak głównie NES – zdecydowanie to tam ta legenda gier video rozwinęła swoje skrzydła najmocniej i jakikolwiek atak na inne platformy tego już w moim mniemaniu najzwyczajniej nie przebije.