Autor: Piterus

Oh Baby, czyli wrażenia po filmie Baby Driver

Byłem ostatnio na Gwiezdnych Wojnach (o tym już gdzieś indziej, chyba że i tu przyjdzie mi coś ciekawego w temacie do głowy), niemniej udało mi się obejrzeć także inny świetny film – co prawda nie w kinie, a w domowym zaciszu, po przypadkowej wizycie w Lidlu Film, który obok Ostatniego Jedi uznaję za jeden z lepszych filmów rozrywkowych jakie widziałem w tym roku i chyba najbardziej satysfakcjonujący jaki widziałem od dawna.

Fabuła filmu jest niezwykle prosta. Ot, jest sobie chłopak (w tej roli Ansel Elgort), który pracuje jako kierowca dla złych ludzi, chociaż jemu samemu daleko do bycia złym. Charakteryzuje go to, że poza wrodzonym talentem do kierownicy, cały czas ma w uszach słuchawki. Głównym tego powodem jest fakt, że gdy był mały miał wypadek, podczas którego uszkodził sobie słuch i teraz ma w głowie ciągłe szmery, które musi zagłuszać. W sumie słucha muzyki nie tylko dlatego – przez lata stała się ona integralną częścią jego życia i prawdziwym soundtrackiem, który bez ustanku leci w tle. Z czasem postanawia jednak zerwać z drogą występku, poznaje pewną dziewczynę (w tej roli niezwykle urocza Lily James <3), która również kocha muzykę, jednak jak można się domyśleć wiele spraw nie idzie po jego myśli.

Jednak fabuła nie jest nie jest tym, czym film ten głównie stoi. Ogromne wrażenie robi tu unikalny, robiony pod muzykę montaż, który w połączeniu ze świetną kaskaderką z autami w tle i paroma świetnymi twistami w historii robi nieprawdopodobną robotę. Niech za wzór z czym mamy do czynienia – w kwestii montażu – zaświadczy chociażby ten klip, który lata temu był swoistą pierwszą cegiełką dla reżysera by pociągnąć historię dalej. I nie, film nie przypomina niespełna 2-godzinnego teledysku – to coś znacznie więcej, coś co finalnie, przyjemniej w moim przypadku, powodowało sporego banana na twarzy praktycznie od początku seansu do jego końca. Tak jeszcze w kwestii obsady. Prócz wspomnianej dwójki bohaterów w składzie obecny jest także między innymi Kevin Spacey aka Kevin ’pasek na oczach” S., Jamie Foxx, Jon Hamm czy Eiza Gonzalez i wszyscy grają na naprawdę świetnym poziomie.

Zasadniczo tyle miałem do napisania. Taka ciekawostka – film podziałał na mnie tak, że zaraz na drugi dzień kupiłem sobie jazzową składankę Dave’a Brubecka, bo m.in. jego kawałek tam był i koniecznie chciałem mieć ten i podobne w swojej wieży. I chociaż był to zakup trochę pod wpływem emocji to i tak nie żałuję – w końcu idą święta, więc prezent dla samego siebie jak znalazł


Zjazd do Pitstopu – rozdział kolejny

No cześć

W życiu czasem są chwile, że trzeba zboczyć z głównego toru… niczym kierowca prowadzący w wyścigu, który musi zjechać do pitstopu w celu uzupełnienia paliwa, by mieć zapasy na resztę zawodów. 

Czy coś.

.

Ta, no.

Czuj się.

Możesz sobie planować

.

.

.

Witam serdecznie te parę osób, które odwiedza w miarę regularnie moją stronę. Trochę mnie tu nie było c’nie? A no wiecie, miałem co robić, a i trochę sobie naplanowałem w związku z tą witryną, więc i przerwa była spowodowana pewnymi pracami. Głównym punktem zapalnym była zmiana domeny. Postanowiłem pójść nieco dalej i zrezygnować z nazwy ViceClub. Znaczy zrezygnować – odciąć się od niej nie odetnę, ale chciałbym swój „blog” reklamować jednak nieco inaczej. Plus trochę przypał jak wpisujesz tę nazwę w Google, a pierwsze co wyskakuje to klub nocny w Bazylei No nic.

Podanie o nową domenę złożyłem już kilka miesięcy temu, lecz jakoś jak mawia klasyk im bardziej jej wyglądalem tym bardziej jej nie było. W sumie po czasie odpuściłem już czekanie, aż chyba 11 listopada w święto nasze piękne narodowe dostałem maila z danymi. No niemożliwe. Sprawdzam. Fakt. Jest. Lol.

W tamtym momencie z miejsca wprowadziłem stronę w tryb roboczy co z perspektywy czasu uznaję za trochę pochopny krok. Mogła sobie być public – co jej szkodziło. No ale nie. W związku z nową domeną w głowie otworzyła mi się szufladka z pomysłami dotyczącymi strony. Mówię polecę grubo, zmodyfikuje to i owo, zacznę regularnie pisać, uderzę mocniej w reklamę, może rzucę się nawet na jakiś płatny host w końcu, ba, nawet fanpage sobie zrobię.

Czas pokazał, że to jeszcze nie ten moment.

Jesteśmy ponad miesiąc później. Z rzeczy które sobie założyłem udało się zrobić jedynie kilka i tak naprawdę bez pomocy Rww, Xenona czy paru innych konsultacji społecznych (no hej!) nic by się nie udało. Jest nowe logo, wpadło kilka poprawek w motywie, wgl miał być nowy, ale w sumie wielu osobom się podoba, a i mi się na nim fajnie pracuje to po co zmieniać? Nie ma co na siłę. Napisałem sobie jakieś pierwsze bio, które będzie rozwijane, może z czasem jakieś portfolio z innych stron. Słowo klucz – z czasem. Jak mam być szczery to jednak na ten moment nie chcę iść jeszcze aż tak daleko i sygnować się tu swoim nazwiskiem. I tak już w niektórych momentach zostawiłem furtkę otwartą zbyt szeroko. Kiedyś będzie tam więcej.

W szkicach mam kilka pomysłów, które miały ujrzeć światło dzienne trochę wcześniej, ale nie będę oszukiwał – nie mogłem się jakoś do nich zebrać. Bo może ogólnie co u mnie – pracuje, uczę się, dużo czasu spędzam przed komputerem i trochę czasami najzwyczajniej nie mam weny by wziąć się i za to. Z mniej oczywistych rzeczy to na Gwiezdne Wojny idę w czwartek to może po tym coś tu, a jak nie tu to gdzieś indziej. Zależy od potrzeby.

Chociaż pozornie nie rysuje się kolorowo to i tak jestem zadowolony. Nie wiem czy zmieni się teraz jakoś szczególnie dużo pod względem pisania – pewnie i nie. Niemniej fajnie, że dalej mam tu te miejsce, gdzie mogę pobawić się nieco bardziej po swojemu. Wydaje mi się, że są to niezłe podwaliny pod dalszą zabawę.

Kiedyś (nie wiem dokładnie kiedy, bo przy starszych wpisach posypały mi się swojego czasu daty i straciłem już rachubę czy tam jest poprawna czy nie) pisałem, że chciałbym uderzyć w nieco szersze grono odbiorców. W sumie na oko rok później coś robię w tym kierunku także chyba nie jest źle.

Trochę chaotyczny ten wpis, no ale trudno.

I tak gwoli ścisłości i oficjalnego ogłoszenia. Od teraz miejsce to PitStop i taki też będzie główny adres strony: pitstop.eu.org. Nadal dostępny jest także stary adres z viceclub w nazwie, ale z czasem może nie działać on jak powinien także zachęcam do korzystania z nowego.

I do pisania komentarzy, bo pewnie o czymś zapomniałem.

Ogólnie zapraszam do zerkania co jakiś czas na tę stronę – zapewniam, że jeszcze będzie po co.

Macie spoko album, bo mi siadł ostatnio, a w klimacie nowego loga i ogólnej myśli przewodniej teraz.


Ja chce do Nowego Yorku :(

Raczej wszyscy kojarzą Tonego Hawka, jak nie z samej kariery skateboardzisty to z cyklu serii gier oznaczonych jego nazwiskiem. Przeglądając Facebooka trafiłem na świetny film z jednej z akcji jaką wymyślił. Podczas jego pobytu w Nowym Jorku postanowił zrobić prezent jednemu z jego fanów – ma rogu ulic Houston & Forsyth zostawił deskę na której akurat jechał. Kto chciał mógł iść i sobie ją zabrać do czego zachęcał sam Tony. Znalazca już zdążył się pochwalić

Podobną akcję zrobiła kiedyś Emma Watson, znana głównie z roli Hermiony Granger w filmach o Harrym Potterze gdy to zostawiała książki na różnych stacjach londyńskiego metra.

Chętnie przytuliłbym zarówno taką deskę jak i książkę, no ale cóż, trochę zbyt daleko mam. Szkoda.


Najlepszy film o Batmanie od czasu Mrocznego Rycerza!

Nie od dziś wiadomo (przynajmniej wśród tych, którzy mnie tam jakoś przynajmniej trochę znają), że interesuję się uniwersum postaci Batmana wytwórni DC. I o ile widziałem już naprawdę sporo zarówno filmów aktorskich, animowanych czy seriali o tyle na swojego rodzaju film absolutny trafiłem stosunkowo niedawno, bo i niedawno taka produkcja powstała. Mowa o dość niepozornym filmie LEGO Batman Movie.

Niech nie zmyli was akurat taka konwencja filmu. Z całą pewnością nie jest to film, który śmiało można obejrzeć z najmłodszymi – znaczy w sumie i można, ale wiele podtekstów czy odniesień do obecnej popkultury będą dla nich najzwyczajniej niezrozumiałe. Największą zaletą filmu jest jego samoświadomość – dostaje się praktycznie wszystkiemu co jest związane z Batmanem, przy czym wszyscy tam cały czas doskonale wiedzą, że są klockami co prowokuje sporo śmiesznych gagów. Wszystko to składa się na naprawdę dobry, głównie rozrywkowy film z całkiem niezłym przesłaniem.

Ogólnie dodatkowo nabrałem szacunku do tego filmu gdy zobaczyłem materiały zza kulis. Twórcom udało się stworzyć coś na wzór animacji poklatkowej, która niestety już nieco wyszła z użytku. Szkoda. Dodatkowo postanowili wprowadzić także elementy z innych filmów co w pewnych kulminacyjnych scenach naprawdę powoduje opad szczęki na podłogę. Swój egzemplarz kupiłem w jednym ze sklepów sieciowych i wydanych pieniędzy naprawdę nie żałuję.


To nie jest gra… chyba.

Jakiś czas temu w poszukiwaniu prostego tytułu do zagrania w przerwie między zajęciami / po nich, natrafiłem na grę o intrygującej nazwie There is no game. Dział w jakim się znajdowała oraz pozytywne recenzje skusiły mnie do sprawdzenia tej aplikacji na własnym sprzęcie i były to jedne z ciekawszych chwil jakie spędziłem ostatnio przy mobilnej wersji rozrywki.

There is no game wita nas (nie)ładowaniem ekranu głównego i głosem (tak, powinno w to się grać ze słuchawkami na uszach), że nie mamy zbytnio tu czego szukać, że lepiej porobić coś innego np. wyjść dwór czy poczytać książkę, bo najzwyczajniej nie jest to gra. Ten monolog trwa tak trochę, aż nie zachce się nam się po prostu poklikać po ekranie – wtedy to zaczynają dziać się rzeczy naprawdę różne. Zasadniczo wchodzimy w pewną interakcję ze wspomnianym głosem – coś na zasadzie klik = reakcja czy jak ktoś woli bardziej profesjonalnie Point’n Click, co z czasem buduje naprawdę przyjemny tytuł stricte logiczny z satysfakcjonującym zakończeniem. Cale przejście tytułu zajmuje nam max pół godziny podczas których przynajmniej ja nie raz się zaśmiałem, przynajmniej w duchu. Polecam gorąco. U mnie była to wersja na Androida, ale równie dobrze możemy zagrać w to np. za pośrednictwem swojej przeglądarki np. pod tym linkiem.