Człowiek inaczej patrzy na lektury szkolne jak jest już po maturze. Wiadomo, podczas edukacji czy omawiania danego utworu trudno odnaleźć radość z czytania, jeśli głównym, odgórnym zamierzeniem jest zapamiętanie czy bohater był ubrany w długi czy krótki płaszcz. Dodatkowo dochodzi presja czasu, bo czytamy głównie na ostatnią chwilę i zostajemy ze szczątkowym streszczeniem, bo coś jednak wiedzieć wypada. Tymczasem kilka kanonowych pozycji to naprawdę udane utwory, po które chętnie sięgnąłbym bez żadnego odgórnego nacisku. Przykładowo, jaa miałem to szczęście, że np. takiego Hobbita nie omawiałem, a sięgnąłem po niego z własnej woli co zaowocowało fascynacją pięknym światem Tolkiena do dziś – czy byłoby tak gdybym ją omawiał w szkole? Tej pewności nie mam. Dziś chciałbym się skupić głównie na jednej – książce, która w jakiś tam sposób prawie idealnie trafiła idealnie w moje gustum. Dżuma Alberta Camus.
Na podstawowym poziomie, Dżuma to historia ogarniętego epidemią tytułowej dżumy miasta Oran w Algerii oraz perypetii jego mieszkańców w tym okresie. I zasadniczo na tylko tym poziomie książka się broni. Zwroty akcji, budowanie emocji, swoisty niepokój cały czas towarzyszący czytelnikowi – jest naprawdę dobrze. Ale główną zaletą tego dzieła nie jest tylko dobrze napisana historia. To jedna z najbardziej uniwersalnych książek jakie w życiu czytałem! Z resztą, sama określa się jako książka-parabola.
Jest rzeczą równie rozsądną ukazać jakiś rodzaj uwięzienia przez inny, jak ukazać coś, co istnieje rzeczywiście, przez coś innego, co nie istnieje.
Daniel Defoe
Pod pojęciem dżumy można podpisać tak naprawdę wiele innych rzeczy. To już nie tylko sama choroba, to nie tylko od razu przychodząca nam na myśl II Wojna Światowa (kominy w tle, otoczka jak z Getta podczas powstania). To wszelkie zniewolenie, wszelkie zło jakie możemy sobie wyobrazić i walka z nim z poziomu postaci postawionej często na z góry straconej pozycji, bo ten pierwiastek jest w każdym z nas, nikt nie jest, metaforycznie, tylko biały czy tylko czarny ani nikt często nie ma monopolu na prawdę. Ale w tej pozycji tak naprawdę nie ma nic pesymistycznego. Trochę banał, ale liczy się ciągłe dążenie do perfekcji, której nigdy się nie osiągnie i no cóż, tak ma być!
Z poglądów autora bije przeświadczenie, że jedynym wyznacznikiem moralności jest zwykła uczciwość. Ona to każe przede wszystkim bronić człowieka, a co za tym idzie – nie zgadzać się na zło (cytat z wiki) pod czym w pełni się podpisuję. Tak naprawdę tu nie chodzi by dzielić ludzi (jak w książce na chorych i zdrowych) ze względu na ich religię czy nację, a na to, czy są najzwyczajniej dobrymi czy złymi ludźmi. Swoją drogą jak mało w dzisiejszym świecie jest właśnie takiego podziału. Cały czas tworzymy sobie sztuczne my i wy na każdej płaszczyźnie od ulubionego koloru po fundamenty światopoglądowe. Ba, chorych nazywamy zdrowymi, a zdrowych chorymi. Wymyślamy sobie wyimaginowanych wrogów, bo tak naprawdę nie dajemy rady samym sobie. Czyż nie jest tak? Bardziej chcemy przekonać samych siebie, że mamy rację, niż że ktoś się myli. Usprawiedliwiamy się, bo po prostu tak i już. Łatwiej. Tymczasem linia podziału przebiega zupełnie w innym miejscu niż sądzimy. Pomyślmy czasem po której stronie jesteśmy – walczymy z chorobą? A może już dawno daliśmy się zarazić? Diagnozę poznamy dopiero po fakcie.
W szkole średniej, głównie początek, jak pierwsza i druga technikum, czasami trzecia, nie chciało mi się czytać lektur, bo to było dla mnie męczące, ale w końcu postanowiłem przeczytać powieść „Zbrodnia i Kara” Fiodora Dostojewskiego i powiem, że spodobała mi się ta powieść i to na tyle, że aż postanowiłem przeczytać jeszcze kilka książek, a w dodatku obejrzałem Dziady cz. III, bo to tak fajnie zrobili, że aż gorąco polecam
Na netbooku mam jeszcze dwa ciekawe e-booki, które mam zamiar przeczytać, a jeden z tych e-booków to „Coben Harlan – Bez skrupułów” – sam początek już jest dość ciekawy
Za „Zbrodnię” props, „Dziadów” za to nie lubię – zupełnie przeciwlegly biegun, dla mnie mogłyby zniknąć.
Cobena polecam „Niewinnego”, chociaż tu odchodzimy już od typowych lektur szkolnych.
Nie tylko Ty polecasz „Niewinnego” bo sami moi znajomi to polecają
Problem z lekturami jest taki, że w szkole się przymusza do ich czytania. Z jednej strony wiadomo, gdyby nas nauczyciele nie cisnęli z czytaniem, bylibyśmy analfabetami i zapewne mniej kombinatoryczni (jak tu dorwać film czy streszczenie żeby tego dziadostwa nie czytać ), z drugiej, biorąc pod uwagę potem sprawdzanie wiedzy z czytania (jak wspomniane co bohater nosił na sobie – co raczej nikogo nie obchodzi), zniechęca to skutecznie na jakiekolwiek czytanie. Tym bardziej, gdy masz przed sobą książkę kilkusetstronicową, a o ubiorze było tylko jedno zdanie .
Według mnie sprawdziany z lektur powinny się tyczyć ogółu, a nie szczegółu, czasu na przeczytanie powinno być więcej (= mniejszy przerób lektur w trakcie roku), a lekcje powinny polegać na dyskusjach o książce i wspólnym doszukiwaniu się drugiego dna fabuły tak, by ambitni uczniowie mogli się wykazać wiedzą, a słabsi to pojąć.