Fascynacja światem DC trwa, jednak wraz z jego głębszym poznaniem, opinie i zdanie na jego temat ewoluują. Zmienia się podobnie jak Joker na przestrzeni wielu dekad, aż doszliśmy do Jared’a Leto w najnowszym Suicide Squad. Wszelkie zmiany wynikają głównie z interpretacji postaci przez twórców oraz w jakich czasach dana postać występuje. Dziś, skupimy się głównie na jego filmowych wersjach – z oczywistego względu opierających się na komiksach od DC. Pod uwagę biorę tu zarówno animacje jak i filmy aktorskie.
Zasadniczo, jeśli miałbym wybierać swoje typy, najlepszymi wersjami Jokera są dla mnie odpowiednio Heath Ledger z filmu „Mroczny rycerz” oraz John DiMaggio z animacji „Batman w cieniu Czerwonego Kaptura”. Spojrzenie na te dwie postaci w obu przypadkach jest dosyć podobne – prawdopodobnie stąd takie, a nie inne zdanie. Zacznę od Ledgera, a może jeszcze inaczej – od filmów aktorskich. Niech o poziomie jego roli jako Jokera świadczy średnia ocen użytkowników serwisu filmweb – 9.8(!)/10. Jest to, jeśli się nie mylę, najwyższa nota aktorska za rolę w konkretnym filmie w tamtym serwisie (równie wysoką notkę mają Anthony Hopkins w „Milczeniu owiec” oraz Tom Hanks w „Forest Gump”, lecz na podstawie znacznie mniejszej ilości głosów). Ledger zagrał Jokera inaczej niż jego poprzednicy, a przecież poprzeczka Jack’a Nicholsona jako poprzedniego odtwórcę tej roli, była zawieszona bardzo wysoko. Jego Mr.J., cała otoczka psychologiczna postaci, którą żeby poznać trzeba po prostu zobaczyć i za każdym razem odkrywa się ją na nowo, zasługuje na najwyższe noty w jakimkolwiek rankingu. Taka namiastka – żeby nie było.
Zasadniczo ciężko przy postaci Jokera używać innych epitetów jak nieobliczalny, szalony i pochodne. bo taka z założenia ma być ta postać. Tu jednak mamy do czynienia ze swojego rodzaju realizmem postaci. Po krótce powiem tylko, że przykładowo – pierwszy filmowy Joker, Cesar Romero, był postacią w czasach, kiedy to bohaterowie z komiksów byli dosyć… ugrzecznieni, stąd fajerwerków być nie mogło. Z resztą był to rok ’67. Nicholson był już znacznie lepszy, bo i czasy były inne. Jego rola z ’89 była bardziej nawiązaniem do jakby klasy wyższej, elitarnego, gangsterskiego świata. W każdym razie te klimaty. Trochę w tę stronę idzie teraz Jared Leto, jednak jest to już nieco inny typ, a i czasu filmowego dostał tyle, że ciężko go jednoznacznie zaszufladkować. Swoją drogą, czasem swoista niemożność „zaszufladkowania” wychodzi tylko na dobre.
W animacjach mam wrażenie, że jest trochę większe pole do popisu, bo i miedzy animacją, a komiksem jest trochę mniejsza bariera techniczna wynikająca z przełożenia jednego na drugie. Innymi słowy, można bardziej zbliżyć się do pierwowzoru i manipulować otoczką wokoło cech głównych. Wspomniałem wcześniej, że dla mnie najlepszym Jokerem z animacji był John DiMaggio z animacji „Batman w cieniu Czerwonego Kaptura”. Za tym idą dwie sprawy. Sam Joker w tym filmie jest bardzo dobrze pomyślany, a urok głosu Amerykanina, który z niejednego dubbingowego pieca chleb jadł, dodaje mu jedynie animuszu. Próbka.
Fakt faktem, nikt nie zepsuł dubbingu na tyle, by się do kogoś mocniej przyczepić. Wielu zrobiło to naprawdę dobrze. Mieliśmy przyjemność słuchać także np.: Troya Bakera czy Marka Hamilla (najsłynniejszy głosowy). Niektórym oberwało się trochę za pomysł. Kevin Michael Richardson kompletnie nie trafił do mnie ze swoją postacią, natomiast Michael Emerson w chyba najbardziej kontrowersyjnej części był bardzo dobry, lecz film był po prostu przesadzony.
Joker, póki co, nadal jest postacią z nieograniczoną podstawą do interpretacji, z której jeszcze wiele można wyciągnąć. Każdy twórca kolejnego dzieła tworzy go na nowo, z nowym pomysłem i prawdopodobnie jeszcze nie raz i nie dwa ujrzymy i odkryjemy nowe oblicze tego największego superzłoczyńcy wszech czasów (według magazynu Wizard).