Do tej gry nie potrzebuję dłuższego wstępu, bo podążała za mną od czasów mojego pierwszego komputera i zawsze uważałem ją za kamień milowy w gatunku FPS, że jest to gra niezwykła. Na listach najlepszych gier na słabe komputery zawsze załapywała się do co najmniej jednej odpowiedzi. Gdy przesiadłem się na laptopa Far Cry już był na tyle starą grą, że nie chciało mi się do niej wracać. Dopiero na fali „bezgrowia” postanowiłem po ten tytuł sięgnąć. I naprawdę drapię się po głowie i zastanawiam się, pod jakim względem była ona rewolucyjna? Niemądry młodszy ja.
Nie było żadnych powodów, żeby ludziom wychowanym na Far Cry nie wierzyć, bo z gry od początku rozlewa się bardzo ładna grafika będąca jedną z najlepszych w swoim czasie, której mogli dorównać nieliczni. Wyobrażam sobie uczucie ówczesnych grając w tą pozycję i moment w którym wyszli z tunelu na początku rozgrywki. Po prostu zbierali oni szczęki z podłogi, bo woooow. Nawet posiadacze starszych sprzętów mogli w dużym stopniu doznać jego wyjątkowości. Był to pewnie także jeden z argumentów zwolenników PCMR przeciwko konsolowcom, bo nie dało się osiągnąć takich rezultatów, ani na PS2, ani na Xboxie. Co prawda wydano niedługo potem spin-off w postaci Far Cry: Insticts, ale lepiej o tym koszmarku tutaj nie mówić. Ale dla mnie grafika to nie wszystko, bo lubię sobie w grze postrzelać, jeśli mam do tego dobry powód. A fabuła w grze jest niezwykle szczątkowa, bo Jack (my) jest właścicielem łajby, która urządza wycieczki dookoła tropikalnej wyspy. Wynajmuje nas fotoreporterka, która chce zbadać sprawę dziwnych zjawisk zachodzących tam ostatnimi czasy. Nasza łajba zostaje zniszczona przez najemników, a my trafiamy na jedną z tych wysp i podążając ślepo za rozkazami czarnoskórego elegancika w słuchawce wypełniamy kolejne zadania zabijając przy okazji zastępy żołnierzy i później także mutantów. A ci najemnicy są zaprogramowani według wytycznych operatora koparki. Gdy zabijesz po cichu jednego z nich to jest spoko, reszta pozostanie na swoich pozycjach, nawet jeśli ciało ich towarzysza leży obok nich. Ale gdy nie uda ci się zabić przeciwnika w ciągu 2 sekund to wszyscy w przełomie najbliższych dwóch kilometrów znają twoje dokładne położenie i zaczynają na ciebie biegnąć jak banda Lemingów strzelając przy okazji. Co z tego, że zanim zdążą dobiegnąć to połowa z nich straci już życie. Albo gdy skitrasz się na rogiem to beztrosko będą wbiegać ci pod celownik. Jednak najbardziej denerwującą sytuacją jest ta, w której spotyka się żołnierza bądź mutanta z wyrzutnią rakiet, którzy beztrosko odpalają pocisk jeden za drugim. To jakby muchę latającą w pokoju zabić za pomocą granatu.
I może sprawiać wrażenie, że ja pierwszego Far Cry nie lubię, jednak tak do końca nie jest. Nie mogę powiedzieć, że w żadnym momencie nie czułem satysfakcji z przechodzenia tej gry. Ani Punktowy ostrzał pojedynczymi pociskami z M4 był niezwykle rajcujący, a przechodzenie kolejnych etapów dawało mi satysfakcję. Możliwość jazdy równymi rodzajami pojazdów była też całkiem fajna, bo przyśpieszała podróż pomagała w eliminowaniu kolejnych przeciwników. Podobała mi się też całkiem postać głównego bohatera przypadkowo zamieszanego w całą tą intrygę i chcący zakończyć to jak najszybciej. Muzyka także jest niezła, bo daje klimat, szczególnie w momentach, gdy jesteśmy otoczeni przez wrogów zapuszczony jest kawałek symulujący zagrożenie, napięcie. Jestem dumny, że mogę dodać tą grę do kolekcji ukończonych gier, lecz na pewno nie zamierzam odświeżać jej prawdopodobnie nigdy, bo nie zapadła mi jakoś szczególnie w pamięci, oprócz momentu w którym kobieta kąpię się pod wodospadem (Hue). Jak dla mnie nie odpalajcie tej gry, jeśli naprawdę nie czujecie potrzeby, żeby w nią zagrać, bo nie oferuje jakiś niesamowitych przeżyć i nie ma, aż takiego klimatu. Według mnie lepiej jest sprawdzić wydanego w podobnym czasie Dooma 3, Half-Life’a 2 albo inny dowolny FPS z tamtego okresu.