Czasami w życiu człowieka przychodzi moment, gdy kończy się dla niego pewien znaczący etap. Bywa to niejako data graniczna, wiecie, że po niej powinny nastąpić pewne zmiany – trochę na zasadzie, że teraz już albo w tę albo we tę stronę. 28 czerwca taka data przyszła i na mnie albowiem odbierając dyplom ukończenia studiów I stopnia i osiągnięcia tytułu zawodowego licencjata (tak napisali) kończy się dla mnie okres studencki.. przynajmniej na razie.
Na studia poszedłem bezpośrednio po skończeniu technikum. Wybrałem zupełnie inny kierunek niż w szkole średniej, z resztą tam już swój „tytuł” zdobyłem i chciałem spróbować czegoś innego, poszerzyć nieco wachlarz swoich możliwości. Inna rzecz, że poszedłem trochę prostą drogą i wybrałem najbliższą placówkę w znanym mi mieście, tym samym gdzie chodziłem wcześniej. Nie mogę powiedzieć, żeby był to kierunek wymarzony, z resztą nigdy nie myślałem o studiach w tych kategoriach, co nie oznacza oczywiście, że był on zły. Jakkolwiek w tamtym konkretnie momencie był dla mnie i według mnie najlepszą opcją. Złożyłem odpowiednie dokumenty, przyjęli mnie bez problemu i jesienią rozpocząłem studia – w moim przypadku w systemie niestacjonarnym.
Studiowanie zaocznie sporo różni się od nauki dziennej i to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim wiadomo, inaczej wygląda plan i rozkład zajęć – głównie były to weekendy co dwa tygodnie: sobota, niedziela, czasami też i piątek, zwykle od rana do wieczora. Jakoś trzeba było w to upchać wymagany materiał i opanować go w wystarczającym stopniu by zdać dane zaliczenie bądź egzamin. W sumie taki plan to kwestia przyzwyczajenia. Osobiście starałem się nie opuszczać wykładów, bo wychodziłem, myślę słusznie, z założenia, że zawsze coś tam z nich wyniosę, a i najzwyczajniej za coś się w końcu płaci. Oczywiście inaczej wyglądały również relacje z kolegami i koleżankami z roku – wiadomo jest różnica gdy spędza się ze sobą dzień w dzień ileś godzin jak chociażby w średniej, a inaczej w takiej sytuacji jak ta. Wiele osób bazowało raczej na znajomościach, które zostały zawarte już wcześniej czy ograniczała się do najbliższych „sąsiadów” na auli czy sali. W sumie ja praktycznie nikogo na roku na początku nie znałem, w sensie pierwsze zjazdy, bo i przekrój ludzi tam pod względem zarówno wieku jak i lokalizacji skąd pochodzili był naprawdę różny. Oczywiście zmieniało się to z czasem i zasięg kontaktów między ludźmi poszerzał się, szczególnie na ostatnim roku, gdzie ludzie byli bardziej podzieleni na konkretne specjalności i grupy.
Pewnie pojawi się pytanie czemu zaocznie i czemu tu, a nie gdzieś dalej. Szczerze, myślę że to trochę kwestia charakteru, na tamten moment nie myślałem o przenosinach się gdzieś dalej, najzwyczajniej nie widziałem takiej potrzeby. System niestacjonarny wybrałem też ze względu, że w planach miałem od razu znalezienie sobie w pobliżu stałej pracy. Z tym wyszło.. inaczej niż zakładałem wtedy, niemniej od strony zawodowej również przez ten czas spotkały mnie nowe doświadczenia różnej maści i różnego kalibru. Jakkolwiek w każdym z przypadków, jakiekolwiek by one nie były, czy to mniej czy bardziej pozytywne, człowiek może wynieść cenną lekcję.
Jeśli miałbym odpowiedzieć jednym zdaniem czy warto studiować, bo to pytanie zadaje sobie wiele osób świeżo po szkole bądź później, to tak, oczywiście, że tak, jeżeli tylko ma się taką możliwość. Nie podchodziłbym jednak do nich (do studiów) i do dyplomu jako do karty przetargowej, która zapewni nam pracę. Oczywiście bywają bardzo pomocne, czasami niezbędne i też dużo zależy od konkretnego kierunku. Chodzi mi bardziej, że warto traktować to bardziej jako kwestię ambicjonalną, że chcemy ukończyć daną uczelnię przede wszystkim dla siebie, dla własnego rozwoju, dla hmm.. niewypadnięcia z obiegu i najzwyczajniej zdobywaniu kolejnych kroków edukacji. Studia to przede wszystkim poszerzanie naszej wiedzy z wybranej dziedziny, poznanie autorytetów branży czy ludzi współstudiujących, ich doświadczenia czy generalnie ich jako ludzi. Osobiście mam nadzieję, że niektóre znajomości tam zawarte przetrwają jeszcze długi czas po zakończeniu studiów.
Czy będzie kolejny rozdział? W końcu żeby dociągnąć do magistra wystarczą jedynie dwa lata, a im później się zacznie tym będzie z tym znacznie gorzej. Tak jak kiedyś mówiłem w tej kwestii kategoryczne nie, tak teraz mówię zdecydowane.. być może. Tu jednak będzie już trzeba nieco zmienić lokalizację lub inaczej – udać się do placówki nieco dalej niż znany teren. Inną kwestią są tu wspomniane wcześniej kwestie zawodowe od których, nie ma co ukrywać, wiele zależy. Trzymajcie kciuki żeby się udało zarówno w kwestii edukacji, znalezienia dobrej pracy czy innych bardziej osobistych kwestiach wyjść jakoś na prostą.
Do czego Tobie studia chłopie… ?
Tytuł przed imieniem to jak tag, wiesz o co chodzi :>
Dobra czekam, kiedy będziesz z tym biegał na serwie w grze.
Ten Twój powyższy komentarz zasługuje chyba na tytuł komentarza roku, rozbawił mnie . A ja chociaż mam tytuł mgr to nigdzie go jeszcze nie używałem. Z tego co zauważyłem, tytułują się jedynie zawody, w których panuje komuna tzn. urzędy, lekarze, szkoły. W każdym pozostałym zawodzie tytuł zawodowy używa się wyłącznie do CV.
Co do notki, to fajnie się czytało. Brakuje mi jednak stwierdzenia, jak dzisiaj patrzysz na te minione trzy lata – czy dobrze zrobiłeś wybierając daną szkołę, kierunek itd. czy raczej byś coś zmienił?
Jeśli chcesz atakować na magisterkę, to lepiej zrobić to od razu. Nie oszukujmy się, człowiek właściwie od momentu pójścia do przedszkola do, w Twoim przypadku, niedawna cały czas się uczy. Trzeba w końcu powiedzieć STOP nauce, a każda przerwa która zdaje się być „chwilowa” potem tylko się przeciąga.
Nie zgodzę się z jednoznacznym stwierdzeniem, że warto studiować. Dyskretnie napiszę, że moja żona w ostatnim czasie chciała zmusić mnie do studiów podyplomowych na zasadzie „może się przyda, a nic nie stracisz” (to nic oczywiście wyklucza czas, pieniądze, nerwy ). Jest tylko jedna zasadnicza różnica – w jej przypadku jakiekolwiek studia podyplomowe dają jej z miejsca nowe możliwości rozwoju i awansu. W moim przypadku szczerze nie dałoby to nic, może poza tym, że prawdopodobnie miałbym lepszą teoretyczną wiedzę, którą być może mógłbym praktycznie wykorzystać…
Wracając do tego, czy warto studiować. Ostatni rok chodził do mnie na korepetycje pewien chłopaczek, coś tam umiał (kiedyś miał solidne 4, ale wiadomo, hormony w końcu się budzą ), ale był leniwy, szukał tylko co durniejsych wymówek i jak po 2-3 podejściach do zadania nadal mu mówię „źle” to zaczyna się irytować i rzucać się. Na koniec roku miał ocenę 2/3 i jakoś wyżebrał to 3. W tym momencie przestał chodzić na korepetycje, bo po co, skoro ocena już jest.
Gdy rozmawiałem z nim na początku roku szkolnego, jakie ma plany na siebie, to stwierdził, że najpierw zrobi technika, a matura to „zobaczymy”. Na koniec roku z kolei mówił, że chce iść na studia! Byłem zdziwiony, bo dla mnie to on kompletnie się na studia nie nadaje (chyba, że jest jakaś specjalizacja, która by mu akurat leżała). Pytając o decyzję powiedział „bo tata chce, bym szedł na studia”. A dodam jeszcze, że tato jest taki, co lubi pas ściągać .
Czy na podstawie powyższego przykładu nadal stwierdzasz Piterus, że warto iść na studia?
Odnośnie tytułów zawsze uśmiech na mojej twarzy wywoływał moment uzupełniania indeksów i wpisywania danych wykładowców, a co za tym idzie ich tytułów – w sumie jedyny moment, kiedy cię to jakoś szczególnie interesuje, żeby błędu nie zrobić po prostu, bo przypał trochę Tak to wiadomo, żarcik, ale fajnie mają już chociażby ci z politechnik, bo przyjęło się, że inżynier nieco więcej znaczy niż licencjat, a to tylko semestr więcej :> ale no wiadomo, trudniejsze rzeczy mają może też.
Wiesz, odnośnie ocenienia tego jednoznacznie to nie ma czy dobrze czy niedobrze. Jeśli miałbym odpowiedzieć na twoje pytanie, a jeśli nie wybrzmiało to dostatecznie z wpisu to tak, jestem zadowolony z tego wyboru i w tamtym konkretnie momencie nic bym nie zmienił, jak również teraz po fakcie. Z resztą szczerze to też nie bardzo przepadam za gdybaniem „co by było gdyby”. Sprawnie poszło, nic nie oblałem po drodze, nie było żadnych opóźnień, jest git. Kwestia realnej przydatności to inny temat, w sumie wyjdzie to z czasem też, ale na takim poziomie zadowolenia i poczucia, że nie był to czas stracony to powiedzmy jestem zadowolony.
Fajnie, że podjąłeś temat studiów podyplomowych. Na zakończeniu (rozdaniu dyplomów w sumie – lepiej brzmi) jeden z gości, którzy zabierali głos zwrócił uwagę na fakt, że podyplomowe to dość szczególny rodzaj „edukacji”, bo właśnie jest on nastawiony na stricte poszerzenie wiedzy, a nie przejście na kolejny poziom jak to jest w przypadku matura -> licencjat -> magister itd. Podyplomówkę to już naprawdę trzeba chcieć robić, bo sam sobie odpowiedziałeś jak to wygląda. Jakbyś doktorat robił czy co to tam dalej to inna sprawa, ale też nie oszukujmy się, też czasem trzeba wiedzieć, kiedy można (powinno?) się sobie powiedzieć „hej, już jest nawet zadowalająco”. Z tym wiąże się też przykład chłopaka, którego podałeś – nie sugeruję żeby iść na studia na siłę, bo #presja, trzeba mierzyć siły na zamiary i czasem dla kogoś technik, matura, nawet zawodówka czy cokolwiek to już jest fajnie. Mówię bardziej o przypadku, gdzie naprawdę ktoś ma chęci i możliwości ku temu, bo bez tego najlepsze nawet studia kompletnie nic nie dadzą, a podczas nich dana jednostka będzie się jedynie męczyć.
Tylko, że mimo wszystko to #presja jest tym głównym czynnikiem, że ludzie idą na studia. Presja rodziców. Zauważyłem już z wielu przypadkach, że jeśli rodzice mają jakiś poziom wykształcenia, to oczekują, by ich dziecko osiągnęło wyższy poziom. Np. rodzice zawodówka, dzieci technikum. Rodzice wykształcenie średnia, to dzieci wyższe. I autentyczny przypadek, rodzice po studiach, to dziecko już od najmłodszych lat ma się kwalifikować do wszystkich szkolnych konkursów. Czy tędy droga?
W przypadku wspomnianych w moim przypadku studiów podyplomowych to dałem wszystkim do zrozumienia, że nie zamierzam się na nie wybierać. I wtedy była sytuacja „wszyscy vs ja”, no bo przecież „warto się uczyć” (zaraz za „może się przydać”)… Jakoś rozeszło się po kościach, ale gdyby ta sama sytuacja wydarzyłaby się w kontekście studiowania, jestem pewny, że w końcu zostałbym zmuszony do podjęcia studiów.
Dobra czekam, kiedy będziesz z tym biegał na serwie w grze.