Ranking filmów studia Ghibli

Nie wiem czy to wybrzmiało na tej stronie, ale kto wie ten wie, że jestem fanem filmów Ghibli – japońskiego studia robiącego filmy animowane. Jakiś czas temu (nie pytajcie, dawno) postanowiłem, że spróbuję „odhaczyć” wszystkie filmy z tego studia, a co za tym idzie sporządzić pewnego rodzaju ranking, trochę dla siebie, a trochę dla tych, którym będę w stanie wysłać i nieco rozjaśnić czemu akurat i ten i w ogóle.

Moja przygoda ze studiem Ghibli zaczęła się przypadkowo, kiedy to w erze jeszcze trzech kanałów TV, a o Internecie to nawet nie mowa, trafiłem na animację, która znacznie odbiegała od tych, które można było normalnie zobaczyć w telewizji. Było to Spirited Away: w krainie Bogów, choć wtedy tytuł niespecjalnie mi cokolwiek mówił. Niedługo później podobnie trafiłem na Księżniczkę Mononoke. Na tamten moment były to animacje ponad mój wiek, jednakże pozostawiły trwały ślad wrażliwości na pewną estetykę, jakże różną już nawet nie od animacji, ale od anime jako takiego. Z czasem moje zainteresowanie studiem panów Takahaty, Suzukiego i przede wszystkim Miyazakiego rosło, dochodziły kolejne, już bardziej świadome seanse, a i samo studio zaczęło coraz bardziej stawać się synonimem znaku jakości.

Poniżej lista filmów przebiega od tego który podobał mi się najmniej, do tego który podobał mi się najbardziej. Niektóre miejsca mogą delikatnie ulec zmianie w zależności od formy dnia. Nie ma na niej dwóch filmów. Skorek i Czarownica z powodów, że stworzony on został w technologii 3D, a trochę nie o tym jest ten tekst a ogólnie ten film #nikogo oraz Chłopca i Czapli, którego nad czym ubolewam jeszcze nie widziałem (aktualizacja, już widziałem), a stał się on drugim Oskarowym filmem tego studia. Jak będę mógł to nadrobię, obiecuję.

Tak jeszcze tylko nawiasem, nie wiem czy powinienem to napisać teraz czy na końcu czy w ogóle nie pisać ale tldr, może ktoś nie dotrwa do końca rankingu, albo nie będzie widział jak go zinterpretować – filmów z miejsc 24 i 23 nie mogę polecić, filmy od 22 do 19 niespecjalnie mogę polecić, ale raczej nie odradzam, 18 do 7 są to całkiem przyzwoite filmy, lepsze czy gorsze, z głębszym morałem czy mniej, ale nie jest to czas stracony. 6 do 4 warto, 3, 2, 1 koniecznie, bo to majstersztyki.

24. Szopy w natarciu (1994)
Film o jenotach, czyli w sumie nie do końca o szopach. To nie jest najgorszy film na świecie, ale niezależnie od fabuły, która jest całkiem znośna, są w tym filmie elementy, które czynią go praktycznie niezjadliwym w naszym kręgu kulturowym i przynajmniej dla mnie kompletnie ten film dyskwalifikują. Dotyczą one głównie naturalistycznego podejścia głównych istot filmu, ze wszystkim co się z tym wiąże, a więc i do swojego ciała i rozmnażania swojego gatunku. Domyślam się, że są osoby, którym może to nie przeszkadzać, niektóre może nie zwrócą na to uwagi, ale ktoś już zwróci to się od tego filmu najzwyczajniej odbije podobnie jak ja i jedynie cieszę się, że trafiłem na ten film podczas maratonu, jako kolejny film z wielu, bo w przeciwnym razie miałbym duży niesmak do kolejnych.

23. Powrót do marzeń (1991)
Problem z tym filmem jest taki, że jest on bardzo widocznie sprofilowany pod konkretną grupę odbiorców, w tym przypadku kobietę w okolicach trzydziestki, może teraz więcej, bo to się poprzesuwało, która pracuje najprawdopodobniej w korporacji w dużym mieście i wraca myślami, jak to kiedyś było (a teraz nie ma) i z czego to wynika. Przepraszam, ale nijaki jest dla mnie ten film, nie umiem go pochwalić za coś. Dużo retrospekcji. Uznajmy że nie jestem grupą docelową po prostu, bo naprawdę nie umiem wyłapać tu uniwersalnych rzeczy. Może jestem zbyt surowy i komuś się spodoba, ale mi nie.

22. Rodzinka Yamadów (1999)
Jeśli kojarzycie taki polski, starszy już serial Wojna Domowa to mniej więcej to. Przyjemny… właśnie nie napiszę film, bo jest to bardziej zbiór scenek z życia tytułowych Yamadów. Ciepłe, z pomysłem, ale niespecjalnie sprawdza się jako film i w tym problem, bo trochę ucieka uwaga przez brak takiego kręgosłupa jaki byłby w przypadku klasycznej formy filmu i tak, wiem że są filmy, które w ten sposób budują swoją narrację, ale tu to trochę co innego. No i kreskę trzeba lubić, bo odbiega od typowego anime, bliżej, tak na nasze, trochę jak w książce „Mikołajek i inne chłopaki”.

21. Narzeczona dla kota (2002)
Film skierowany do młodszego odbiorcy. Nie jest jakiś zły, ale trochę jego problematyka nie jest najwyższych lotów i ciężko przełożyć ją na świat realny, bo film jest o dosłownie dziewczynie, która ma zostać żoną kota. Może jakbym miał szukać analogii to Alicja w Krainie Czarów? Coś tędy. No i jak ktoś koty lubi to pewnie da wyżej a u mnie jednak #TeamPsy to pewnie dlatego.

20. Szkarłatny pilot (1992)
Nie jest to zły film, ale też w moim mniemaniu nie zostawił mnie z niczym szczególnym. Z jednej strony o klątwie, chociaż główny bohater, pilot samolotu zdaje się już do niej przywyknąć, z drugiej trochę czuć ten wojenny vibe – w sporej części tych filmów tak naprawdę czuć, ale trochę to też chyba i cena kina japońskiego i pokłosia, jakie zostawiła bomba atomowa w głowach twórców. Raczej stosunkowo lekki film, na podstawowym poziomie ot historia, chociaż znam takich, których z jakiegoś powodu urzekła bardziej niż mnie.

19. Ponyo (2008)
Uroczy film, świetnie zrealizowany, śmiem twierdzić że jeden z ładniejszych, bardzo realistycznie ukazane zjawiska pogodowe, śmieszny, ale gdzieś u podstaw jednak do młodszego odbiorcy. Mimo to niebanalny, niegłupi, świetnie pokazujący chociażby wątek pomocy innym. Raczej z tych mniejszych filmów tego studia.

18. Szept serca (1995)
Ładny jest ten film, często przewija się w takich kompilacjach w stylu vaporwave albo pokazujące japońskie miasta. O dziewczynce stojącej na rozdrożu czy iść za własnym powołaniem (nie, nie idzie do zakonu) czy/i oczekiwaniami społeczeństwa. Pokazuje też różnice w wychowaniu między Europą a Azją, ale generalnie to bardzo ciepły film. Trochę mało satysfakcjonująca (dla mnie) końcówka.

17. Chłopiec i czapla (2023)
Trochę moim zdaniem przerost formy nad treścią, ale może to ja, bo sam film zdobył nagrodę Akademii, więc nie byle co. Autobiograficzna historia (w pewnym filtrze oczywiście) samego Miyazakiego i chyba ogólnie mix wszystkich jego filmów. Na tej płaszczyźnie się broni, bo jest klamrą jego twórczości, ale gdzieś to się wszystko gubi w tym całym oniryzmie, jakiego tu pełno.

16. Czerwony żółw (2016)
Artystyczne kino, nawet nie jest to do końca typowe Ghibli, bo pierwsze colabo międzynarodowe, a nie typowo japońska produkcja. Ciężko osadzić ten film wśród innych na tej liście tak naprawdę, bo tak bardzo różni się od pozostałych. Nic nie mówią, bo i film się dzieje na bezludnej(?) wyspie (to nie ma do kogo się odzywać, co nie?), każdy musi sobie dopowiedzieć sam co się dzieje i zrozumieć jedynie z obrazu, który dostajemy, ale że tak zażartuję, czasem mruczenie czy grymasy mówią więcej niż tysiąc słów. Bardzo niedosłowny film, nieoczywisty, trudny trochę w sumie. Ciężko go porównywać z innymi, ale rozumiem osoby, których może zachwycić.

15. Opowieści z Ziemiomorza (2006)
Film najbliżej takiego typowego fantasy, ale i nie bez powodu, bo jest adaptacją zbioru opowiadań o tym samym tytule, które w swoich kręgach uchodzą za klasykę gatunku. Jeśli ma was zachęcić wstęp to film zaczyna się z wysokiego C – syn zbija własnego ojca (króla!), a dalej przez cały film dzieją się rzeczy.

14. Tajemniczy świat Arrietty (2010)
Jeśli znacie historię „Pożyczalskich” no to mniej więcej to, bo jest to adaptacja tej opowieści. Znów, ładny, niegłupi, z morałem, ale jednak znacznie mniejszy, nomen omen dosłownie i w przenośni, bo to film o tych „małych”, niż największe filmy tego studia.

13. Makowe wzgórze (2011)
Motyw muzyczny główny ciekawy, z jakiegoś powodu utkwił mi chyba najbardziej ze wszystkich filmów całego studia, ale to tak nawiasem. Młodzi ludzie ratują budynek przed rozbiórką przed planowanymi Igrzyskami w Tokio, w tle jakieś skomplikowane relacje rodzinne. Uroczo, niegłupio, trzymająco poziom aktualnego tieru miejsc.

12. Laputa – podniebny zamek (1986)
Po Lapucie widać, że ten film się nieco zestarzał, a wcale nie jest to takie oczywiste, bo mam wrażenie, że Nausicaa z Doliny Wiatru, która będzie później, a to jeszcze starszy film, nie zestarzał się w sumie wcale. Może to kwestia historii, może rozmachu, który jest jednak znacznie mniejszy. W ogóle to chyba dobry punkt odniesienia, Laputa ma w sobie wielkość tych największych filmów w studia, a przy tym nie jest w tej samej formie co one. Może jest nieco płytszy po prostu, a może to konkurencja jest po prostu silniejsza.

11. Ruchomy zamek Hauru (2004)
Ludzie dzielą się na tych, dla których jest to film wybitny i na tych, których zachwycił on nieco mniej. W swoim szalonym przedstawieniu świata przedstawionego, mam wrażenie nastąpił delikatny przerost formy nad treścią i jakkolwiek jest to naprawdę okej film, realizacyjnie i rozmachowo jeden z większych, to są momenty gdzie można zadać sobie pytanie „co ja właśnie obejrzałem?”. Znów wojna w tle z jednej, a żyjący dom z drugiej, młoda dziewczyna zamienia się w staruszkę, palenisko na ognisku mówi ludzkim głosem.

10. Mój sąsiad Totoro (1988)
Może najbardziej ikoniczny film studia? W końcu postać z tego filmu znajduje się w jego logo i chyba prawidłowo, bo na swój sposób film synonim tego studia. Momentami absurdalny, ale jest w tym urok, nie ma praktycznie złych emocji. Spokojnie mógłby być wyżej gdyby nie silna konkurencja.

9. Marnie. Przyjaciółka ze snów (2014)
Film o problemach natury psychicznej. Dziewczynka, która ma problemy z dojściem do ładu wewnętrznego zostaje wysłana na wieś na rekonwalescencje, żeby odnalazła spokój. Sympatycznie pokazane podejście otoczenia do osób w takim stanie i zupełnie inne niż można byłoby spotkać u nas. Trochę o duchach przeszłości, trochę o własnych demonach i trudnych emocjach w rodzinie. Ładnie zrobiony.

8. Podniebna poczta Kiki (1989)
Bardzo pozytywny film. Pokazuje świat, gdzie czarownice są wśród nas i gdzie nikogo to nie dziwi, ale z drugiej strony jest to film o dziewczynce wchodzącej w dorosłość i stawiającej jej czoło. Główna bohaterka jest tu naprawdę pozytywną postacią i mimo że sama historia należy raczej do tych prostszych, daje ona dobry przykład dla oglądającego odbiorcy. Generalnie w tych filmach czuć taką myśl przewodnią, że „pracuj i bądź radosny”.

7. Szum morza (1993)
Komedia romantyczna? Melodramat? Komediodramat romantyczny? Nie wiem, coś tędy. Szum morza jest realistycznym filmem przedstawionym po prostu w formie animacji. Retrospekcja pewnej relacji z perspektywy spotkania klasowego po latach. Urocza chemia między bohaterami i wyraźnie inny vibe niż pozostałe filmy tego studia.

6. Księżniczka Kaguya (2013)
Film wyróżniający się techniką wizualną, bo wygląda jakby był narysowany kredkami świecowymi. Historia dziewczyny przygarniętej przez prostych ludzi, która okazuje się być kimś więcej niż się wydaje. Film mimo lekkiej grafiki, do której trzeba się przyzwyczaić, wygląda imponująco pod względem pracy, ale przede wszystkim główną cechą jest tu delikatność głównej postaci i nastrojów jakie przeżywa rodem nie z naszego świata, które również są ukazane za pomocą wcześniej wspomnianych technik artystycznych w stylu rozmazania w momentach wzburzenia etc. Robi wrażenie, przede wszystkim w detalach i mikroscenach.

5. Nausicaa z Doliny Wiatru (1984)
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie ten film, a odhaczając kolejne pozycje na ten liście, w sumie nie zakładałem że będzie tak wysoko, szczególnie na fakt, że mówi się tu o produkcji, która świętować będzie w tym roku swoje.. 40 urodziny. Motyw może nienowy i powielany w różnych filmach Ghibli, walki człowieka z naturą, jego wpływu na nią i vice versa, ale bardzo niebanalnie ubrany. Trochę też antywojenny na swój sposób. Generalnie podobnym filmem będzie Księżniczka Mononoke, która, no spoiler, jest nieco wyżej, ale naprawdę w żadnym stopniu nie ujmuje to tej produkcji. Plus jak ktoś takie lubi postapo czy steampunk albo Diunę np. to będzie zadowolony.

4. Zrywa się wiatr (2013)
Też w sumie niepozorny film, ale na swój sposób jest, moim zdaniem, idealną wizytówką tego studia. Zrywa się wiatr łączy ze sobą realność naszego świata, z rodzajem oniryzmu, snu, bo pewne rzeczy dzieją się naprawdę, a niektóre tylko w głowie bohatera. Pokazuje on historię konstruktora samolotów (ojciec Miyazakiego pracował przy samolotach, z resztą wątków biograficznych w różnych filmach jest więcej), pięknych maszyn w obrazku, tylko że były to samoloty wykorzystywane głównie jako.. broń siejąca spustoszenie. Wydaje mi się, że może mieć jeden z najbardziej przystępnych progów wejścia ten film, więc jest to jedna z lepszych opcji na zaznajomienie się z filmami tego studia ogólnie.

3. Księżniczka Mononoke (1997)
Nie byłem gotowy na ten film w momencie w jakim go oglądałem, a było to może ze 20 lat temu w telewizji. Szybko przekonałem się, że to nie jest bajka – to brutalny, aczkolwiek piękny film o walce człowieka z naturą i o tym jak straszne skutki może przynieść zaburzenie balansu między jednym a drugim, choć równie dobrze można tu podpiąć wątek antywojenny, bądź w zależności od interpretacji, wojny sprawiedliwej. Powiecie, że to w sumie podobnie jak na miejscu piątym, skąd więc akurat taka kolejność: z Księżniczką Mononoke mam trochę większe powiązania emocjonalne, a i jednak te 13 lat różnicy, kiedy samo studio się już nieco ugruntowało widać po prostu w obrazku, formie i fabule. Po ludzku świetny film.

2. Grobowiec świetlików (1988)
Na ten film z kolei byłem gotowy, bo obejrzałem go lata później i sięgnąłem po niego świadomie wiedząc na co się piszę, ale to niespecjalnie mi pomogło. W ogóle jak ustandaryzować miejsce dla filmu takiego jak ten? Jak porównać go chociażby z Mój sąsiad Totoro, gdzie emocje są na zupełnie drugim biegunie – w ogóle to porównanie nie jest bez powodu, bo filmy miały swoją premierę tego samego dnia. Grobowiec świetlików uchodzi za najsmutniejszy film na świecie i na swój sposób nim jest, ale jest też doświadczeniem, które moim zdaniem każdy z nas powinien mieć w swoim arsenale i i które powinien sobie cyklicznie powtarzać jeśli tego potrzebuje, jakkolwiek boli mnie, że potrafi być on różnie interpretowany. Na podstawowej warstwie jest to film antywojenny o następstwach bombardowań dla ludności cywilnej, w tym dzieci i decyzji jakie muszą podejmować, a na które nie są gotowe i na fakt jaki los fundują im dorośli. Film się nie kończy dobrze i to nie nawet nie jest spoiler. Powinno się go znać, powinno się umieć wyciągać z niego wnioski.

1. Spirited Away: W krainie bogów (2001)
Film doświadczenie. Jedyne anime, które zostało nagrodzone przez Akademię Filmową (no drugie, w tym roku Chłopiec i Czapla zgarnął statuetkę, ale na moment pisania jedyne) i jeden z dwóch filmów animowanych w ogóle, który zdobył główną nagrodę na Berlinale. Pierwsze pełnoprawne anime jakie widziałem, nie licząc „bajek” na Polsacie czy Pokemonów. Najlepsze anime jakie widziałem. W swoim czasie najdziwniejsze anime jakie widziałem i najdziwniejszy film jaki widziałem. Nie wiem jakich innych określeń mógłbym użyć opisując ten film. Na podstawowej płaszczyźnie film o dziewczynce, których rodzice zamienili się w świnie, na drugim tle film o galopującej konsumpcji świata współczesnego i wartościach jakimi powinno kierować się w życiu. Na pewno umieściłbym ten film w top ileś (10? myślę że na spokojnie) filmów jakie widziałem.


Tak przedstawia się mój ranking filmów studia Ghibli. Jeśli w jakimś stopniu zachęciłem was do obejrzenia któregoś z tych filmów to jest mi niezwykle miło z tego powodu. Filmy tego studia są naprawdę wartością dodaną dla całego gatunku i pokazują, że anime potrafi być nie tylko infantylnymi produkcjami rodem z generatora z drącymi się wszędzie postaciami czy serialami po tysiąc odcinków, ale że są to także filmy którymi warto pochwalić się znajomym czy zasiąść przy nich z bliskimi przy rodzinnym stole.


Wiecie co? Będzie nowe GTA!

Jakbym był youtuberem to zamiast kilku linijek tekstu zobaczylibyście tu moją reakcję na zwiastun nowej gry Rockstara, którą okazało się być… GTA VI! Youtuberem nie jestem, ale zapowiedź każdego kolejnego GTA to niemałe święto w branży gier, ale i tak naprawdę współczesnej popkultury, więc hej, chciałbym podzielić się i ja chociaż krótkimi rozważaniami. Przy okazji dla mnie to miła rocznica, bo 10 lat temu, na jednej ze stron klanowych pisałem o nadchodzącym wówczas… GTA V. Zleciało co nie?

Święto świętem, ale ludzie to potrafią zepsuć zabawę. Tak jak premiera zwiastuna GTA VI miała mieć swoją premierę dziś o 15:00 naszego czasu, tak z racji wycieku wyszedł w okolicach północy dnia poprzedniego. I tak jak wszyscy czekali na formę premiery dużego tytułu, odliczanie jak do nowego roku w Sylwestra, tak dostali ją trochę jak zapowiedź podrzędnej gierki. Od innych odróżniało się jednak poruszenie w Internecie jak również kosmiczne liczby, które zaczęły pojawiać się na kolejnych licznikach. Nawet nie pokuszę się o podanie liczby wyświetleń, bo do końca pisania tego tekstu będzie już nieaktualna, a wcale nie mam zamiaru pisać go jakoś szczególnie długo.

Do sedna. Ładny zwiastun Możemy się rozejść.

A tak bardziej serio zyskuje on z kolejnymi obejrzeniami. Przede wszystkim bardzo ładne miasto robiące wrażenie swoim ogromem i skalą i chociaż wiem, że to wyświechtany frazes i często słychać to przy okazji premier sandboxów, to widać, że jest po prostu dużo tego wszystkiego. Widać to też na mojej nowej tapecie! Ja wiem, że to nie jest niespodzianka, bo już mapa do piątki była duża, ale no po prostu efekt wow jak się człowiek nad tym zastanowi. Generalnie grafika się poprawiła, widać to głównie po modelach, twarzach postaci. To chyba coś co najbardziej zestarzało się w takiej IV z perspektywy czasu.

Sympatyczna wydaje się być nowa główna bohaterka gry Lucia, dobrze jej z oczu patrzy Wydaje mi się, że to może w ogóle być ciekawy kierunek. Nie będzie do nikogo porównywana, przynajmniej nie tak jak poprzednicy. Druga postać (Jason?) aktualnie to random, na pewno to się zmieni. Liczę na ciekawy wątek między nimi. Najbardziej prawdopodobna jest aktualnie historia na wzór Bonnie & Clyde, ale czy skończy się tak samo? Chyba Rockstar się na to nie odważy, a mógłby, tak jak to zrobił przy okazji Red Deadów.

Generalnie liczę na dość ciężki tytuł z raczej dość ciężkim humorem. Łączy się to w sumie z realiami panującymi w tej grze. Grand Theft Auto zawsze było satyrą na rzeczywistość, więc jakby to nic nowego. W GTA V (najłatwiej porównywać) już było pokazane przecież to podkręcenie społeczeństwa w tematach, że tak to ujmę, łamania na potęgę i w różnych konfiguracjach kolejnych grzechów głównych, ale tu zdaje się, że będzie tego jeszcze więcej, dodatkowo przepuszczone przez filtr social mediów, które mają wpływ na społeczeństwo znacznie bardziej niż 10 lat temu. Trochę irytują mnie w tym zwiastunie kolejne twerkujące dziewczyny, bo to zły przykład dla ludzi z zewnątrz, nie znających konwencji, z tym że po sieci krążą już filmiki, że zarówno te sceny jak i inne, pokroju aligatorów w sklepie czy nawiedzonej sąsiadki są jota w jotę wyciągnięte z prawdziwych filmów czy wydarzeń, jakie obiegały Internet. Generalnie temat Internetu może być w tej grze bardzo obecny.

Mimo nadszarpniętego zaufania spowodowanego krokami przede wszystkim wydawniczymi firmy, mam nadzieję że to wypali. Zasadniczo jaka nadzieja, nadal jestem o to spokojny, nie oszukujmy się, to będzie GOTY i innym tytułom w momencie wyjścia GTA VI będzie bardzo ciężko walczyć o uwagę odbiorcy. Jeśli coś nie zagra to będzie to wynikać bardziej ze zmieniającej się polityki firmy niż z jakości produktu. Tymczasem kolejny zwiastun gdzieś pewnie za rok, sama gra dopiero gdzieś za 2-3 lata, a na PC jeszcze później. Może uda mi się w to zagrać wcześniej niż 10 lat później od premiery jak w IV czy V.

No i dajcie coś ze soundtracku starego dobrego Vice City następnym razem okej?


Każdy z nas ma swoje ulubione gry

Ostatnio w polskim Internecie (nie wiem czy szerzej) pojawiły się topki 25 ulubionych gier różnych twórców czy po prostu różnych osób. Z racji, że ja lubię takie rzeczy, bo fajnie pokazują one co myśleliśmy w danym momencie czy jaki był nasz gust, postanowiłem zrobić także swoją, taką wedle stanu aktualnego. Przy okazji chciałbym dodać na ten temat parę słów i nadać rzeczom szerszy kontekst i trochę powiedzieć jak wygląda u mnie obecnie granie.

Na tej stronie robiłem już kilka rankingów (hej, jeden jest dokładnie pod tym artykułem). W kontekście gier pojawił się TOP 10 gier Java, Pegasus czy tzw. #GameStruck4, gdzie parę słów napisało także kilka innych osób. Siłą rzeczy tamte rankingi nieco pokrywają się omawianą dziś 25tką, chociaż całość traktuje znacznie bardziej luźno, nie ma tu podziału na miejsca, a raczej na zabawę i ogólny pogląd o jakich tytułach mówimy. W większości były wszystkie które chciałem, brakowało mi jedynki z top Java, ale jakoś musiałem to przeboleć.

Kolejność losowa, mniej więcej tylko poukładana, wygenerowana z użyciem topsters.org. Otwórzcie sobie w nowej karcie jak zbyt mały obrazek.

Tam gry w razie by ktoś nie rozpoznał wymienione są już wyżej, ale zdanie wyjaśnienia czemu te (ew. więcej niż zdanie w analogicznych artykułach):

Contra (NES, 1987) – Ścisłe top ulubionych gier, osobisty TOP 1 gier na Pegasusa.

Prince of Persia (NES, 1989) – Świetna, pionierska gra w każdym możliwym wydaniu, dla mnie przede wszystkim na NES i Javę, wielkie ukłony w stronę twórcy, bo mówimy tu głównie o jednej osobie (odpisał mi kiedyś na Instagramie, yay!).

Batman (NES, 1989) – Świetna adaptacja Batmana, jedna z najlepszych platformówek, nostalgia, świetny soundtrack.

Super Mario Bros. (NES, 1985) – Jeden z największych, najbardziej charakterystycznych growych klasyków ever.

Duck Tales (NES, 1989) – Podobny case do Batmana.

Vice City (PC, 2002) – Jedna ze ścisłego topu ulubionych gier, pewnie TOP 1 gier na PC, pewnie i ogólnie.

GTA IV (PC, 2008) – Ambitna historia i w końcu powaga w GTA.

GTA V (PC, 2013) – To może nie być moje ulubione GTA, ale obiektywnie jedna z najlepszych gier w jakie grałem pod względem gameplayu i technikaliów.

Call of Duty (PC, 2003) – Nie grałem dużo w FPSy, bo to nie mój typ rozgrywki, ale pierwsze Call of Duty było jednym z pierwszych, z jakimi się zderzyłem, choć ukończyć, wraz z dodatkiem, przyszło mi dopiero lata później. Dobrze oddaje klimat drugiej wojny światowej.

Call of Duty 4: Modern Warfare (PC, 2007) – Kontynuacja tematu wyżej. Z MW zderzyłem się długo po premierze, podczas maratonu ogrywania kolejnych części CoDa. Gdyby nie jedynka, to właśnie MW byłby najlepszym FPSem w jakiego bym grał i pewnie po cichu nim jest, bo jednak na pierwszego CoDa patrzę przez pryzmat nostalgii.

Prince of Persia 2008 (PC, 2008)Tu np. o tym. Najbliżej w moim mniemaniu oryginalnego zamysłu serii.

NFS: Underground 2 (PC, 2003) – Kawał dzieciństwa i czasu spędzonego, wyścigi nadal lepsze od wielu obecnych tytułów, soundtrack kształtujący gusta.

NFS: Hot Pursuit (PC, 2010) – Bardzo dobry przedstawiciel nowszych (2010 (*)) wyścigówek.

Wladca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie (PC, 2004) – Gratka dla fanów uniwersum Władcy Pierścieni, a przy tym jedna z najlepszych gier strategii czasu rzeczywistego.

Heroes of Might and Magic IV (PC, 2002) – Za to, za co inni chwalą „trójkę”.

FIFA 07 (PC, 2006) – Pierwsza oryginalna FIFA w moim posiadaniu, spędziłem przy niej najwięcej czasu.

FIFA 18 (PC, 2017) – Pierwsza i najlepsza przygoda z trybem FUT w grach FIFA.

Tony Hawk’s Pro Skater 2 (PC, 2000) – Godziny spędzone przed ekranem, niepodrabialny klimat, zasianie bakcyla do pewnej stylistyki artystyczno – muzycznej.

Tennis Master Series (PC, 2001) – Pierwsza gra w jaką grałem na domowym PC.

18 Wheels of Steel: Pedal to the Metal (PC, 2004) – Niespieszny tytuł, pewnie były lepsze w tym gatunku, ale przy tym spędziłem najwięcej czasu.

Szymek Czarodziej 3D (PC, 2002) – ta gra była moim Gothicem jeśli wiecie co mam na myśli.

Valiant Hearts: The Great War (PC, 2014) – Jedna z najlepszych gier o tematyce wojennej i bardzo dobry przykład czym mogą być gry na zewnątrz „bańki”.

Tropico (PC, 2001) – Świetna strategia, ze świetnym lektorem.

Car Jack Streets (Mobile, 2008) – Przedstawiciel gier mobilnych. Sposób poprowadzenia rozgrywki śmiało mógłby być użyty w większych tytułach. Rzadko spotykane jest to rozwiązanie, tj. użycie czasu rzeczywistego jako elementu fabuły.

Pokemon: Fire Red (GBA, 2004) – Najlepszy reprezentant tej serii ogólnie.

Trochę statystyki: na 25, 18 ogrywane były na PC, 5 na NESie (Pegasusie), 1 to wersja mobilna i 1 na GBA (emulator). Gry NES z oczywistych względów to ubiegły wiek, reszta tj. pozostała 20, 16 zostało wydanych w pierwszej dekadzie XXI wieku, 4 w 2010 i później.


Dlaczego nie ma jednych gier, a są inne i jak to właściwie jest z tym graniem…

Tak, pewnie jestem monotematyczny. Na liście pojawiają się gry niekiedy dość podobne do siebie czy też z jednej serii, chociaż starałem się tego unikać, stąd niektóre tytuły się na tej liście finalnie nie znalazły. Nie ma co ukrywać jednak, że duża część mojego grania to chociażby inne odsłony GTA (III, SA, inne odsłony cyklu, które chciałem „odhaczyć”), NFSy (Most Wanted, Hot Pursuit 2 to także świetne wyścigi), bądź inne odsłony gier piłkarskich. Tak, jeśli gram to w gry albo powyższe albo z cyklów, które już znam, w większość z nich długo, bo po prostu w nich czuję się pewniej i lepiej, pewnie w myśl analogicznych słów, że ulubione piosenki to te które już znamy. Powoli się (growo?) starzeje, peak mojego grania już dawno za mną i trochę mierze siły na zamiary pod tym względem. Wiem, że taki Wiedźmin czy Cyberpunk to już objętościowo (a nie poruszyłem nawet aspektu technicznego mojego sprzętu, lapek z 2015/16 gdzieś, z lekkim upgradem) nie moja liga. Ludzie różnie przechodzą gry i poświęcają czy mogą pozwolić na nie różną ilość czasu. Na PC stosunkowo późno zacząłem grać, z drugiej tak naprawdę dość szybko przestałem przechodzić pewne gry co czyni mój okres przechodzenia gier relatywnie krótkim. Wiele gier znam z tzw. rynku growego, bo ten nadal regularnie śledzę i myślę, że się w nim dość dobrze odnajduję, ale wiem, że największe tytuły są już poza moim zasięgiem. Może kiedyś, może nigdy. Wiem, że mogę przez to tracić tytuły obiektywnie lepsze, ale czy przez takie, a nie inne podejście staję się kimś gorszym albo mam sobie robić z tego powodu jakieś wyrzuty? Nie wydaje mi się. I tak powyższa lista zdaje się być dość niecodzienna, a i naprawdę wypełniona godnymi tytułami. A na końcu to tylko lista.

Jak chcecie to dajcie znać jak to u was wygląda. Zarówno pod względem TOP 25 jak i podejścia do grania – czy już was peleton dogonił czy nie, jak się z tym czujecie i wgl. Jakby co wiecie gdzie, wiecie co.


Mój ranking filmów MCU (2023)

Cześć!

Wiecie co?

Odpalając raz na jakiś czas ten edytor doszedłem do wniosku że…

Trochę dla siebie, trochę jak wyżej, postanowiłem stworzyć swój ranking filmów z uniwersum MCU. Moja fascynacja filmami Marvela pojawiła się stosunkowo późno w stosunku do pierwszych filmów,, które zadebiutowały w 2008, lecz w pewnym momencie postawiłem sobie za cel obejrzenie ich wszystkich co mi się udało, w jakimś też sensie filmy MCU stały się dla mnie jednym z powodów żeby udać się na dany seans do kina. Generalnie z rankingami jest tak, że czasami znaczenie odgrywa forma dnia, niemniej w czasie lista wykrystalizowała się w takiej formie jaką widzicie niżej. Trochę wspomagałem się też tą stroną, chociaż brakuje tam filmów które wyszły po Endgame. Raczej luźne przemyślenia, raczej dla kogoś kto już widział te filmy i chce skonfrontować swoje przemyślenia z moimi. Wpis potencjalnie będzie aktualizowany przy okazji kolejnych premier. Zapraszam, puśćcie sobie coś w tle do czytania czy coś.

33. Incredible Hulk (2008)
Zacznijmy od najprostszego – ten film niespecjalnie jest dla mnie MCU, a i nawiązań do niego w uniwersum jest jak na lekarstwo, a jeśli już się pojawiły to dopiero w nowszych produkcjach. Tak naprawdę historia Bruce’a Bannera została wyzerowana w późniejszym Avengers i w sumie tam mogłaby być jego geneza. Dochodzi zmiana aktora odgrywającego główną rolę, a Mark Ruffalo wszedł w buty postaci znacznie lepiej niż Edward Norton. Sam film wygląda też nie najlepiej. Z plusów Hulk jest bestią tak przerażającą jaką chyba już nigdy później nie był.

32. Eternals (2021)
Film idealnie pokazujący, że jeśli stawka widowiska jest większa niż X to wydaje się tak odrealniona, że kompletnie nie można się z nią utożsamić. Podobnie jak z postaciami, które paradoksalnie, ale bardzo to widać, zostały dobrane w taki sposób żeby reprezentować przekrój społeczeństwa pod względem różnych jego cech, i jakkolwiek nie jest to nic złego, często takie zabiegi są potrzebne w kinie czy w przestrzeni publicznej, ale nawet inne filmy MCU pokazują, że da się to zrobić zdecydowanie lepiej. Postaci ogólnie tu kuleją, mimo kilku dużych nazwisk, podobnie jak tempo filmu i fakt, że film sprawia wrażenie mocno eksperymentalnego w formie przekazu, skierowanego pod konkretny nurt i to raczej taki, który po prostu nie jest zgodny z tym czym jest cała reszta MCU.

31. Kapitan Marvel (2019)
Mam wrażenie że jestem może zbyt surowy wobec tego filmu, ale szczerze, po prostu mnie nie kupił, podobnie jak główna postać, bo pojawiła się również w innych odsłonach. Może kolejny zapowiedziany film, trochę zmieni mi obraz tego filmu, tymczasem nawet niespecjalnie go już pamiętam. Ot origin story postaci, dostaje wielką moc (a z nią wiąże się duża odpo… a nie to będzie później dopiero) i musi znaleźć w związku z tym swoje miejsce w świecie. Może gdyby ten film wyszedł w innym okresie?

30. Ant-Man i Osa: Kwantomania (2023)
Jeśli jakieś hasła przychodzą mi na myśl o tym filmie to niewykorzystany potencjał i symbol problemów MCU w fazie po Endgame. Film wygląda słabo realizacyjnie (w porównaniu z innymi filmami MCU, tak nawiasem jeśli mówię tu o filmach to w ich kontekście, ale to chyba logiczne), miał wprowadzić kolejnego antagonistę, który ma naznaczyć całą sagę, tymczasem trochę sprawy w filmie po prostu rozeszły się po kościach jak gdyby nigdy nic. Na takiej podstawowej płaszczyźnie film stracił to co miały inne Ant-Many – były po prostu okej kinem familijnym, tymczasem ten, mimo gagów, wydaje się był trochę daleko od tego terminu.

29. Thor: Mroczny świat (2013)
O Thorze padnie tu jeszcze niejedno słowo, ale generalnie postać ta miała i trochę ma problemy w solowych filmach (z wyjątkiem, o którym później). Druga część Thora ma bardzo rozmytego antagonistę, całkiem dobry drugi segment w Asgardzie, świetnego Lokiego, który trzyma ten film i w sumie kilka zakończeń, w sensie że zdaje się kończyć kilka razy, nie ma takiej jednej kropki. Z plusów wcześniej wspominany Loki oraz mimo wszystko ważne sceny w kontekście całego uniwersum i późniejszych filmów MCU.

28. Thor (2011)
Czy w pierwszej części było lepiej? Trochę było, chociaż na swój sposób to podobne filmy. Tu trochę bardziej sprawdza się klisza bohater stracił swoją moc, jest w innym środowisku, potem ją odzyskuje i pokazuje kim jest naprawdę, ale to że można ten film sprowadzić fabularnie do tego zdania też nie wygląda najlepiej. Niemniej to nienajgorszy film, całkiem znośne wprowadzenie postaci (jednak miejmy na uwadze, że to jeden z pierwszych filmów) przez co jest też dość prosty w odbiorze przez bardziej neutralne osoby.

27. Iron Man 2 (2010)
Nie przepadam za drugim Iron Manem ze względu, znów, na miałkiego antagonistę i mam wrażenie zbytnie antagonizowanie głównej postaci, chociaż z drugiej strony, tak z perspektywy kilku filmów, dobrze pokazuje to jego przemianę na przestrzeni lat. Mamy tu też Czarną Wdowę w postaci, w której już w sumie później nie będzie z plusami i minusami tego rozwiązania. Inne Iron Many lepsze, chociaż ta postać i tak najlepiej radziła sobie w filmach zbiorowych.

26. Thor: Miłość i grom (2022)
Nie wiem czy oczekiwania wobec tego filmu były zbyt duże w stosunku do tego co Taika Waititi i twórcy dali nam w Ragnaroku, ale tym razem nie udźwignęli tego. Film zdaje się być przegięty i tak jak poprzednim filmie MCU tego reżysera, a przy tym po prostu wcześniejszym Thorze, ten humor pasował i był w punkt, tak tu wiele rozwiązań było po prostu głupich i idących w stronę groteski. Nie przekonują mnie również niektóre rozwiązania fabularne. Z plusów to nadal Thor, ale chyba wolelibyśmy widzieć go w znacznie lepszym wydaniu.

25. Czarna Wdowa (2021)
Przyzwoity film z paroma wadami, przede wszystkim technicznymi, szczególnie w finale prawa fizyki praktycznie nie istnieją i jakkolwiek ktoś powie czy tego oczekuje się po filmie de facto super bohaterskim otóż tak, wiadomo niektórych rzeczy się nie przeskoczy, ale powinny się chociaż trzymać wewnętrznej logiki i spójności filmu. Film dużo traci ze względu na moment w którym wyszedł, a dochodzi jeszcze fakt że zrzucana często w innych filmach na dalszy plan Czarna Wdowa przegrywa niestety pod tym względem i we własnym filmie, bo show kradnie przede wszystkim jej filmowa siostra. Z plusów ze smakiem pokazane trudne relacje rodzinne.

24. The Marvels (2023)
To może być lekkie zaskoczenie, sam zastanawiam się czy to odpowiednia pozycja, że za wysoko, ale jak zrobić inaczej, jeśli bezpośrednio po wyjściu z kina jestem raczej zadowolony i mogę powiedzieć nawet, że ten film mi się na swój sposób podobał. Mam świadomość jego wad, faktu że to nie jest najlepszy film, średnio sprawdza się jako samodzielne dzieło dla osoby postronnej, ale bije od niego pewien rodzaj pozytywnej energii, mimo że podanej w pewnym sosie infantylności. Iman Vellani największy blask filmu, Brie Larson też zdecydowanie lepsza niż „w jedynce”. Ten film to chyba ogólnie trochę przypadek, że czasem lepiej nie mieć do filmu oczekiwań – do Thora 4 miałem ogromne i tak jak tu się pozytywnie zaskoczyłem, tak tam niestety zawiodłem.

23. Ant-Man i Osa (2018)
Wiele osób krytykuje ten film, że powstał tak naprawdę tylko po to, żeby dać furtkę do rozwiązania kwestii finałowej serii i żeby wprowadzić przy tym wątek wymiaru kwantowego. Tymczasem może nie jest to film wybitny, ale ma to czego brakuje części trzeciej – swojego rodzaju humor i lekkość. Nie jest to film wybitny, ale moim zdaniem i nie musiał być i miejsce takie a nie inne na mojej liście nie jest dla niego żadną obelgą.

22. Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie (2011)
Film, który chyba najbardziej próbuje nawiązywać do swojego komiksowego pierwowzoru. Bardzo dobry casting, z resztą to domena nie tylko tego filmu, ale dziś wielu myśląc o danych postaciach, ma przed oczami twarz właśnie takiego, a nie innego aktora, co jest na swój sposób sztuką, bo nie każdy film tak ma. Filmy z Kapitanem Ameryką ogólnie trzymają poziom i skrywają w sobie potencjał postaci, który swój peak da dopiero w filmowych finałach sagi.

21. Iron Man (2008)
Filmowa klasyka, film który zapoczątkował MCU jakie znamy i pewnie gdyby nie wyszedł jak wyszedł, dalsze sukcesy sagi nie miały by miejsca. Film zrobił to co zrobić powinien, a przy tym dał szansę pokazać się Robertowi Downeyowi Jr. który w pewien sposób uratował tą rolą swoją karierę. Osobiście nie mam zbyt wiele sentymentu do tego filmu, poznałem go stosunkowo późno i chyba głównie z tej racji nie zawędrował on u mnie znacznie wyżej na liście.

20. Iron Man 3 (2013)
I teraz pytanie czy trójka jest filmem lepszym. Wiecie, tworząc ranking z tak dużej liczby filmów o niektórych pozycjach decyduje forma dnia. Iron Man ogólnie miał to (nie)szczęście, że lepiej szło mu w filmach z cyklu Avengers, ale trzecia część Iron Mana miała swój motyw tych demonów Starka. Może nie jest to film, który wprowadza jakąś rewolucję, ale nadal lepszy niż kilka innych na tej liście.

19. Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni (2021)
Myślę, jak z perspektywy czasu wspominam ten film – chyba przede wszystkim bardzo ładny w obrazku. Przez to że są to zupełnie nowe postaci, też nie widać tu aż takiego ciężaru świata MCU, chociaż nie znaczy to że od niego uciekniemy, ale jest to spięte raczej ze smakiem. Film bardzo nawiązuje do kultury chińskiej, także filmów akcji z tym motywem i jeśli ktoś lubi tego typu kino to i tu powinien być zadowolony.

18. Ant-Man (2015)
Pierwszy Ant-Man najlepszy Ant-Man i najlepsze ogólnie spośród innych filmów przedstawienie tej postaci. Lubię te rozwiązania dot. zmiany wielkości protagonisty, bo dają one potencjał na wiele naprawdę kreatywnych rozwiązań fabularnych. Przy tym wszystkim ma to czego nie miały późniejsze Ant-Many, jest naprawdę dobrym filmem familijnym, a chyba właśnie tym przede wszystkim miał być.

17. Avengers: Czas Ultrona (2015)
Najsłabszy film o Avengers jako bohaterze zbiorowym, ale to nadal Avengers. Bardzo dobrze tu wyszło wprowadzenie nowych postaci, które odcisnęły piętno w późniejszych filmach. Kilka scen perełek, ale i sporo zagmatwania w środkowym, może też po części trzecim akcie. Na pewnej płaszczyźnie film o człowieczeństwie i technologii, ale jednak inne filmy spoza MCU robią to lepiej. Sporo bardzo dobrych scen walk.

16. Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu (2022)
Gdy była premiera tego filmu to miałem w planach zamieścić tu tekst o tym filmie. Niestety się nie udało. Niemniej może to jest dobra okazja by wkleić to co wtedy napisałem, przynajmniej to co nadaje się do publikacji (w spoilerze, bo długie). A tak z cyklu tldr, to bardzo dobry film, emocjonalny, chociaż odrzucając emocje, to pierwsza część podobała mi się jednak nieco bardziej.

Spoiler:

W 2020 roku świat niespodziewanie pożegnał Chadwicka Bosemana, odtwórcę roli Czarnej Pantery w filmach uniwersum MCU, który zmarł na chorobę nowotworową i z jednej strony sprawiło to wielką pustkę w sercach fanów, a z drugiej postawiło studio przed niemałym problemem, które musiało zmienić plany, co do jego postaci. Dostaliśmy film, który jest odpowiedzią zarówno na jedno, jak i drugie.

W świecie kina, jeśli odtwórca jakiejś roli umiera, a takie sytuacje się zdarzają, rozwiązania zwykle są dwa – no może ostatnio trzy, ale deepfake rodem jak w Szybcy Wściekli, kompletnie do mnie nie trafia. Więc albo się zmienia aktora, odtwórcę roli, albo się w jakimś stopniu ucina jego wątek, śmiercią wyjazdem, jakkolwiek. Zamiana aktora w przypadku Czarnej Pantery niespecjalnie wchodziła w grę, może gdyby chodziło, nie wiem, o pieniądze albo jakieś niedogadanie z Bosemanem to byłoby znacznie łatwiej, przecież zmieniano chociażby odtwórcę roli Hulka, ale z racji takiego, a nie innego potoczenia się sytuacji.. no się nie dało zrobić tego sensownie. Przerwać wątku też się niespecjalnie da, na zasadzie wyjechał czy coś, bo świat Wakandy i MCU potrzebował Czarnej Pantery, tak czy inaczej. Postanowiono się więc zmierzyć ze śmiercią aktora, postaci i to w sensie dosłownym, fabularnym. Film zaczyna się sekwencją śmierci króla T’Chalii, śmierci z perspektywy jego matki i siostry, zdaje się przede wszystkim tej drugiej, która próbuje zrobić wszystko by go uratować, a zdawać by się mogło, że jeśli gdzieś można by mu pomóc to właśnie tam. (…) W pewnym sensie my także przeżywamy żałobę z „rodziną” głównego bohatera. Innymi słowy całość pobija fakt, realności wydarzeń i mamy tu trochę dwa podejścia – to matki, która jakkolwiek tracąc dziecko nigdy nie wypełni krateru jaki pojawił się w jej sercu, tak swoją ufność pokłada w tradycji, wierzeniach, bardzo mocno ukazanego już w jedynce założenia że „nikt nie umiera na zawsze” oraz siostry, która widzi to na bardziej przyziemnej płaszczyźnie.

15. Strażnicy Galaktyki vol. 2 (2017)
Na wstępie, o czym jeszcze się przekonacie, a może to trochę też spoiler do listy, bardzo lubię Strażników Galaktyki. Uważam, że to jedna z lepszych rzeczy, którą ogólnie dało nam MCU. Z dwójką mam ten problem, że przy tym balansowaniu na granicy, nie wiem, humoru chociażby czy takiego swojego rodzaju zawirowania i szaleństwa świata przedstawionego, druga część niestety często wychodzi w negatywnym tego słowa znaczeniu poza linie w zeszycie. To nie jest zły film, ale idąc dalej metaforami, trochę jakbyście mieli czegoś za dużo w jedzeniu, mimo że to bardzo lubicie.

14. Czarna Pantera (2018)
Jedyny film MCU, który zdobył Nagrody Akademii Filmowej i to aż trzy statuetki. Czy słusznie jedyny kwestia dyskusyjna, podobnie jak to czy ten film zasłużył na swoje bardziej niż inne. Niemniej Czarna Pantera jest na swój sposób filmem wyjątkowym, szczególnie dla społeczności czarnoskórej i ludów afrykańskich i nic dziwnego, w bardzo wysmakowany sposób przedstawia nawiązania do ich kultury. Osobiście cenię tę film nie tylko za to, ale również za podejście do tematu śmierci, odpowiedzialności i naprawdę dużego serca, które zostało tu włożone, przy czym nie popada w patos, a bardzo łatwo byłoby skręcić tu w tę stronę. Generalnie to dobry film do szerokiej dyskusji, nie tylko na w kontekście komiksowego uniwersum, co tylko dodaje mu wartości.

13. Spider-Man: Daleko od domu (2019)
Nawet nieco gorszy Spider-Man to nadał Spider-Man. Ten film miał znów problem jak kilka mu podobnych – moment premiery. Film został zapowiedziany już przed Endgame, przez co miał trochę problemy z osadzeniem siebie w pewnych rozwiązaniach fabularnych, a i skala wydarzeń była nieco zaburzona przez Endgame właśnie. Film ma dobre elementy tego co miała jedynka, ale jest bardziej kontynuacją już wytyczonej ścieżki niż wprowadza coś świeższego (poza wątkiem romantycznym i świetną MJ). Przy czym to nadal świetny film z nieco szerszym targetem niż inne Spider-Many spoza MCU wcześniej.

12. Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz (2014)
Coś z tyłu głowy mówi mi że ten film powinien być wyżej, ale szczerze, niespecjalnie wiem jak i za kogo. Zimowy żołnierz to moim zdaniem film ze zdecydowanie najlepszą choreografią czysto fizyczną, bez efektów komputerowych. Przy czym jest to jeden z najbardziej przyziemnych filmów MCU, praktycznie nie imający się magii ani technologii, tak jak poprzednie, a bliżej mu zdecydowanie do kina szpiegowskiego. W tym cały jego urok i rozumiem tych, którzy dali i dają go zdecydowanie wyżej.

11. Doktor Strange (2016)
Tworzenie filmu wprowadzającego nową postać to zawsze dość trudne przedsięwzięcie, niemniej tu się to udało. Film przede wszystkim bardzo dobrze wygląda, a zabawa konwencją obrazu, głównie odbiciami lustrzanymi, ma w tym filmie ogromne znaczenie. Robotę robi też tytułowy Strange, który ciągnie ten film swoją charyzmą. Odważny w formie film i bardzo ważny dla kinowego uniwersum.

10. Spider-Man: Homecoming (2017)
Pełnoprawny debiut Człowieka Pająka w MCU, wcześniej wystąpił on z gościnnym udziałem w Wojnie Bohaterów, gdzie i tak skradł show. Spider-Man Toma Hollanda jest Spider-Manem innym niż ten Garfielda czy Maguire’a. Jest młodszy, ale przy tym zdaje się być bardziej „swojski”, a i w końcu jest też elementem świata jako całego, a nie tylko osobną historią jak poprzednicy. Bardzo dobry origin i zapowiedź na przyszłość.

9. Avengers (2012)
Pierwszy zbiorowy film Avengers był pierwszym eventem zbierającym ówczesnych bohaterów MCU w jedno miejsce i pomysł ten był strzałem w dziesiątkę. Miał też Świetnego antagonistę w postaci Lokiego, który z perspektywy czasu nie do końca traktowany jest jako antagonista. Zagrożeniem tego filmu jest jedynie w pewnym sensie czas, bo od premiery pierwszego Avengers minęła już ponad dekada i wydarzenia tam, siłą rzeczy, zdają się być mniejsze niż w kolejnych filmach. Niemniej to nadal jeden z najlepszych filmów MCU, a i nadal bardzo dobrze trzyma się jako niezależny film.

8. Spider-Man: Bez drogi do domu (2021)
Im wyżej (w sumie scrollując do dołu to niżej?) tym większy ścisk. Nie wiem czy Spider-Man: Bez drogi do domu to najlepszy film o Pajączku, chociaż jeśli miałby mu ktoś zagrozić to raczej filmy spoza MCU, ale jest to na pewno największy film i najlepszy fan service z tą postacią w roli głównej. Wcale nie było to łatwe zadanie, raz że musiał połączyć wątek multiwersum, innych Spider-Manów, bagażu MCU, konfliktu z Sony oraz w końcu pandemii, która pojawiła się na świecie, a mimo to udało się to wszystko jakoś połączyć i dziś mówi się o tym filmie w dobrym kontekście. Świetni antagoniści, świetni bohaterowie, ciężar fabularny jaki na nich leży no i na końcu, mimo pewnych dziur fabularnych, to naprawdę emocjonalny film z potencjałem na kontynuację historii (I hope so).

7. Doktor Strange w multiwersum obłędu (2022)
Film z serii albo komuś siądzie albo nie, rozumiem tych którzy mają do niego sporo zarzutów. Niemniej, trochę analogicznie do Ostatniego Jedi w świecie Star Wars, jest to film odważny pod względem użytych rozwiązań. Widać też w nim autorskie podejście Sama Raimiego. Scarlett Witch kradnie show, ale Dr. Strange też jest tu bardzo dobrze napisaną postacią. Dużo chaosu, ale jeśli się w nim odnajdzie, a do tego kupi się wątek samej Wandy to tak wysoka pozycja jest w pełni uzasadniona. Świetny wątek matczynej miłości, straty i na co może sobie pozwolić osoba w żałobie.

6. Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów (2016)
Film o dylemacie moralnym czy bohaterowie powinni być pod kontrolą instytucji państwowych czy też działać na własną rękę ze wszystkim co się z tym wiąże. To tak z wierzchu, bo pod tym kryją się ogólnie dwa odrębne sposoby myślenia w uosobieniu dwóch głównych bohaterów sagi, które zderzają się (dosłownie) w finalne filmu. Świetny film, bardzo go lubię, co ciekawe bez aż tak wyraźnego antagonisty, ale jest on raczej tylko pretekstem do poruszenia w ruch całej machiny fabularnej.

5. Thor: Ragnarok (2017)
Najlepszy Thor, jeden z najlepszych filmów MCU i top filmów superbohaterskich w ogóle. Co cieszy, film naprawia praktycznie wszystkie błędy poprzedników, które jak zauważyliście, są zdecydowanie niżej na liście. Wiele kadrów z tego filmu, można zatrzymać i oprawić w ramkę. Film z chyba najlepszą ścieżką dźwiękową, nie licząc Strażników Galaktyki, no i finał, który zapowiada jeszcze większe widowisko.

4. Strażnicy Galaktyki (2014)
Zabawny jest fakt, że przygotowując tę listę, jak wspomagałem się algorytmami do tworzenia takiej listy, pierwsi Strażnicy Galaktyki byli na miejscu pierwszym za każdym razem. Ktoś zapyta, co w takim razie film ten robi poza podium? Wydaje mi się, że chodzi tu o płaszczyznę emocjonalną, ale może o tym wyżej. Film ten jest moim zdaniem najlepszym origin story jakie tworzyło MCU, w sumie to James Gunn przede wszystkim, bo jego filmy mimo bycia w MCU, zawsze miały mocno rozrysowaną autorską ścieżkę. Utkwił mi w pamięci komentarz na YT pod jednym z filmów typu „Guardians of Galaxy theme” – parafrazując, motyw ten zaczyna się podobnie jak ten z Avengers, a potem przechodzi we własne autorskie tony i chyba to jest właśnie definicja tej trylogii. Jeśli miałbym szukać minusów to może trochę finał, ale jednak musiało się to jakoś spiąć z innymi filmami o kamieniach nieskończoności. Trójka nie musiała stąd…

3. Strażnicy Galaktyki vol. 3 (2023)
…znalazła się na trzecim miejscu. Trzecia część trylogii Gunna to film, który osobiście chciałem dostać właśnie w takiej postaci i jestem nim w pełni usatysfakcjonowany, a naprawdę nie sądziłem, że aż tak będę, mimo że akurat ta marka miała u mnie naprawdę duży kredyt zaufania. Genialna chemia wśród głównych bohaterów, spotęgowana naszymi odczuciami jakie nabudowały się nam w stosunku do Strażników przez lata, jeden z najlepszych antagonistów w cyklu, poownie świetna ścieżka dźwiękowa i najzwyczajniej fakt, że nie jest to głupi film, wzorowo poprowadzony z naprawdę dużym szacunkiem do widza.

2. Avengers: Wojna bez granic (2018)
Obiektywnie, najlepszy film MCU pod względem technicznym, budowania napięcia, skali, zarówno tej że w myśl Hitchcocka film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma tylko rosnąć, jak i skali postaci na ekranie, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy w takiej ilości na raz. Dlaczego więc nie jest na pierwszym miejscu? Chyba z podobnych powodów jakie były przy Strażnikach Galaktyki i miejscu czwartym, a może też paroma innymi filmami na liście, kino to przede wszystkim emocje, a w tym prym wiódł seans…

 

1. Avengers: Koniec gry (2019)
O Endgame napisałem krótko po premierze parę słów, z perspektywy czasu, jedyne co tam brakuje lub nie wybrzmiało tak jak powinno, a co chciałbym podkreślić – Endgame to najintensywniejsza kinowa przygoda jaką dane było mi doświadczyć i do dziś mam ciarki gdy przypomnę sobie niektóre sceny. Może i film ma z perspektywy czasu kilka wad, a chociażby Strażnicy Galaktyki 3 czy Wojna bez granic są filmami obiektywnie lepszymi, ale Endgame było i prawdopodobnie już zostanie peakem tych emocji, a przecież o to chodzi, o przeżywanie kinowych przygód, które stają się w pewnym sensie naszymi własnymi doświadczeniami widzianymi z perspektywy obserwatora. A taką właśnie przygodą jest całe MCU i mimo nierównego poziomu w ostatnich latach, niech gra ona jak najdłużej.

Oto moja lista. Jak chcecie napiszcie swoje doświadczenia z MCU, a jeśli żadnych nie macie, bądź są niewielkie to polecam obejrzeć chociaż kilka filmów z tej listy, mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu się do tego przyczynię.


Pokolenie GTA

22 października obchodziliśmy 20 rocznicę wydania Grand Theft Auto III. Z jednej strony gry ikony, legendy, która na dobre wprowadziła graczy w trzeci wymiar rozrywki, z drugiej, no właśnie, dla młodszego pokolenia gry już w sumie retro, której co prawda nie odbiera się kultowości, ale patrzy się już trochę jednak jako na coś dość archaicznego. Tymczasem na tamtą premierę, jej następstwa, dziś, 20 lat później, w świetle wydania za chwilę The Trilogy The Definitive Edition, należy spojrzeć trochę inaczej – chociaż też zależy w jaki sposób wielu z nas na GTA patrzyło i jak patrzy nadal.

wiemy kto, wiemy jaki

Ameryki nie odkryję tezą, że przeciętny gracz Rockstara na początku 2021 roku nie był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie – znaczy nie oceniam, ale mówię tu konkretnie o pewnych nastrojach na przyszłość, może w pewnym sensie teraźniejszość, a nie ciągłym śnie o nieco przeminiętej potędze niczym AC Milan o powrocie na piłkarskie salony z prawdziwego zdarzenia (chociaż swoją drogą ostatnio nieco odbili, Ibra musisz), bo chociaż okej, GTA V co nabiło rekordów to ich i co pieniążków zarobiło także, to kolejne wydania tej samej gry na kolejną generację konsol przestały ludzi bawić, a sama gra w niektórych kręgach nie uzyskała aż takiego statusu kultowości jak poprzednie, z a racji, że też nie została wydana wczoraj to w sumie już trochę powinna – i ktoś powie hej, online działa nadal, kto ma grać to gra, biznes się kręci, o co ci chodzi.

Temat rzeka, rynek się zmienił, my się zmieniliśmy, to nie ma tak że dobrze albo że niedobrze, ale Rockstar, w dużej mierze też za sprawą swojego wydawcy, stracił łatkę nieskazitelnego studia z nieorganicznym zaufaniem jaką posiadał jeszcze parę lat temu, przynajmniej śród części społeczności – podobnie jak CD-Projekt, chociaż z zupełnie innych powodów, bo o ile do gier R* ciężko się przyczepić, czego dowód dał chociażby niedawno Red Dead Redemption 2, o tyle CDP Cyberpunka według opinii społeczności nieco przeszacowała. I mam wrażenie, że powoli zaczyna się dziać to i tutaj.

GTA V to w ogóle osobny temat. Z jednej strony gra, która biła i bije wszelkie rekordy finansowe i w sumie słusznie, bo chociaż mnie jakoś ta odsłona z przyczyn technicznych ominęła to podkręciła do kolejnej potęgi pojęcie sandboxa wyznaczone przez trójkę, z drugiej trochę popsuła rynek niczym Ronaldo i Messi plebiscyt Złotej Piłki. Wpasowała się świetnie w mainstream i okej, GTA zawsze było grą głównego nurtu, ale zaczęła też grać we własnej lidze, przez co kolejne odsłony z jednej strony nadal były to świetną piątką, a z drugiej, po prostu piątką na kolejną generacje konsol.

Wcześniej użyłem zwrotu „gracz Rockstara” – ktoś zapyta: jest w ogóle coś takiego? Z ekonomicznego punktu widzenia bardziej pasuje klient, szczególnie w 2021, ale zostawmy. Chodzi mi że możemy mówić o fanach typowo jednej serii, jednego wydawcy, chociaż gracze, fani R* to szerzej ludzie z na tyle szerokiego grona odbiorców, że mogą grać w cokolwiek innego – mam tu na myśli pewną casualowość, przystępność tytułów, a z drugiej gry te dają im tyle możliwości, że mogą może nie jeden do jeden, ale w pewnym sensie poprzestać tylko na graniu w gry R*. Wiecie, może to brzmieć trochę jako banał, ale nie każde studio tak ma.

W 2001 roku wraz z przejściem GTA, wirtualnej rozgrywki jako takiej w takim wydaniu w trzeci wymiar, moim zdaniem powstało niepisane pokolenie Rockstara. Nie chcę szacować ram wiekowych, bo to zawsze brzmi trochę boomersko i łatwo zahaczyć argumentacyjnie o Jakuba Czarodzieja, ale mam na myśli, że pokolenie dla których GTA 3 był tytułem równoległym z rozpoczęciem przygody ze światem gier byli tym pierwszym pokoleniem, które spotkało się z taką „piaskownicą” na taką skalę, bo hej, uwaga truizm, wcześniej tego nie było, a później gier z otwartym światem, czy generalnie gier z taką dowolnością było znacznie więcej na zasadzie schematów wyuczonych czy tam jak kto woli zastanych. Gra stało się pewną definicją tego typu prowadzenia rozgrywki, na zasadzie just like GTA. W ogóle, przytaczając mema, którego ostatnio widziałem – są już na świecie rodzice dzieci, którzy urodzili się po premierze Shreka – dla kontekstu to też 2001 rok. To pokolenie, podobnie jak wcześniej pokolenie komiksów czy świata superhero, miało być tym pokoleniem zepsucia, że wiecie, grają tylko w te gry, strzelają, a potem będą wychodzić na ulice i w najlepszym wypadku tylko kraść samochody, ew. wyskakiwać z balkonów. Nie widziałem statystyk ale, nomen omen z tego co widzę, chyba to się nie sprawdziło.

Trochę się ogólnie przeliczono. Może mówię tu teraz personalnie o sobie, ale tam gdzie inni w GTA, mówię w swoim przypadku głównie o Vice City, ale też o innych odsłonach ery 3D czy o czwórce, widzą czy widzieli to multum kontrowersji, rozwałki, rozjeżdżanie i w ogóle całe zło świata, ja widziałem czy poczułem swojego rodzaju niepisany vibe kulturowy, przede wszystkim pod względem muzyki i ogólnej estetyki. Gdybanie, ale gdyby nie Vice City i parę innych gier, a szerzej, też ładniej brzmi, gdyby nie takie medium jakim są gry, pewnie mój gust w wielu aspektach byłby zupełnie inny, ale nie wiem czy w 2021 kogoś jeszcze trzeba przekonywać, że gry jako medium mają na nas taki sam wpływ jak książki, muzyka czy filmy.

Wracając, wraz z dojrzewającym pokoleniem, zmieniało się także to studio i rynek gier jako taki. Jeszcze 10 lat temu, premiery mobilne na 10-lecie trójki czy to VC były pokazywane zupełnie inaczej. Ja wiem, to subiektywne, ale poza tym, że było słychać o nich znacznie wcześniej to miały również zdecydowanie lepsze zwiastuny (już nie wspominam ile fanowskich miało więcej serca niż obecnie), ale też termin GTA NA TELEFON, było krokiem milowym niczym dla młodego fana serii coś z zupełnie innej ligi, nawet jeśli finalnie granie w GTA na ekranie dotykowym nie było tak fajne jak myśleliśmy. Dziś, 20 lat od premiery trójki i +/- 10 od premier na androida, gdzie R* w tym czasie to głównie reedycje piątki, nastawienie do tzw. wersji definitywnych jest zupełnie inne i nie wiem czy jest się czemu aż tak dziwić. Rockstar, patrząc tylko na to co obecnie wypuszcza, przestał kojarzyć się z rewolucją, a zaczął z, sorry, odcinaniem kuponów od sławy i pokazuje to cała kampania promocyjna wokół „nowej” trylogii. I ja wiem, że wyjdzie kiedyś szóstka i wszyscy będziemy zachwyceni, wiem, że genialny był Red Dead, ale są jeszcze rzeczy pomiędzy. Mam też świadomość, że gry są teraz ogólnie drogie, że to już nie era dodatków do CD-Action czy wcześniej dyskietek na rynkach, że świadomość siły branży, to że ludzie się bardziej cenią a inflacja ogólnie idzie do góry jest inna, chociaż też miejmy na uwadze że to remastery za pełną cenę, a nie wspomniana wcześniej rewolucja. Mnie Definitive Edition nie porwało chociażby z tego względu, że chciałbym żeby kolejne rzeczy, które wypuszcza R*, parafrazując samego siebie, ew. Kanye Westa, były better, faster, stronger, a biorąc pod uwagę m.in. plotki o cenzurze, kwestie licencyjne, głównie dotyczące muzyki, która jest integralnym elementem świata przedstawionego, a takie przypadki już były wcześniej przecież.. no może to nie wypalić tak jak byśmy chcieli. Swoją drogą, bo ten argument pewnie padnie i padł przy którejś z rozmów, że w końcu hej, ta gra (gry) jeszcze nie wyszła, jak można oceniać po zwiastunie – jest to broń obusieczna, bo składnia do chłodnej głowy zarówno w kwestiach krytykowania jak i huraoptymizmu.

Nawiasem chciałbym jedno zdanie o cenzurze, nie tylko w kontekście GTA – uważam, że rzeczy powinny być zawsze osadzone w danym kontekście czasowo-kulturowym. Nowe rzeczy twórzmy z pełną świadomością słów i symboli jakie używamy, dla mnie tu nie ma wątpliwości, ale nie jestem za pisaniem rzeczy na nowo, stare rzeczy zostawmy takimi jakimi są. To już lepszym rozwiązaniem są didaskalia na każdym kroku, na zasadzie bawi i uczy. Nawet lepiej.

Zabrzmi to górnolotnie, może naiwnie – po prostu jako ktoś, kto pamięta złote czasy ery 3D i dla kogo ta seria to po prostu kawał growego życia chciałbym, żeby Rockstar dalej wyznaczał kolejne trendy, żeby nie był tylko firmą skupioną na growym konsumpcjonizmie (czy to jeszcze możliwe?) i oferował tylko to co się sprzedaje, żeby finalnie gracze starsi niż x i/lub chcący zrobić z grą coś więcej niż y, nie byli na tym stratni. Wielu z was wie pewnie, jaki wpływ na scenę miała czystka na scenie moderskiej, a która zapewniała żywotność wielu starszych części, jak przy rzadko którym tytule i nie chciałbym żeby to przeszło bez echa – tę i kilka innych akcji powinniśmy mieć z tyłu głowy jeszcze długo. W końcu nie chciałbym też żebyśmy wzorem Ojca Chrzestnego na obecne i przyszłe projekty musieli patrzeć wzrokiem typu look how they massacred my boy i wspomnianym tekstem na ustach. Oby nie było to tylko myślenie życzeniowe, mam nadzieję, że nie jest, a jeśli nawet, może w tym też jest jakiś pewien urok, bo może gdybyśmy podchodzili do tego bez emocji oznaczałoby że jest coś nie tak, zarówno z serią jak i z nami. Wiele serii to spotkało, praktycznie #nikogo dziś kolejny NFS czy Tony Hawk, chociaż jest to #nikogo przez łzy, bo myślę, że wielu z nas chciałoby znów bawić się przy tych tytułach. A jeśli ten proces jest nieodwracalny, cóż, nikt nam przecież starych gier nie zabiera i cieszmy się nimi czy wspomnieniami z nimi związanymi tak długo jak tylko możemy, tak samo jak ci, który czekają na wersje definitywne mają prawo czekać z wypiekami na twarzy i dobrze się przy nich bawić. A może właśnie jednak The Definitive Edition wypali i wszystko będzie dobrze, a wszystkie albo chociaż część z tych obaw okażą się niesłuszne? Oby! Pomijając dyskusję myślę, że gdzieś tam daleko wszystkim nam o to samo chodzi. Na pewno zagram, kwestia tylko kiedy i w jakich okolicznościach.